Najlepszym pilotem dywizjonu 303 podczas Bitwy o Anglię był Czech, Józef Frantisek. Strącił on 17 samolotów. Do historii przeszli także Witold Urbanowicz (15 zestrzeleń), Jan Zumbach (8) i Stanisław Skalski, któremu później powierzono dowództwo Polish Fighting Team, jednostki nazywanej „Cyrkiem Skalskiego”, walczącej w 1943 roku w północnej Afryce. Po zakończeniu bitwy o Anglię polskie lotnictwo uczestniczyło w nalotach na Niemcy, wsparło inwazję aliantów we Francji (lądowanie w Normandii), transportowało ludzi i sprzętu dla ruchu oporu w okupowanych krajach Europy, w tym do Polski. W 1943 powstał Polski Zespół Myśliwski, który wziął udział w walkach w Afryce (Tunezja). Bitwa o Anglię toczyła się pomiędzy lotnictwem Luftwaffe a brytyjskim RAF-em w czasie II wojny światowej. Rozpoczęła się 10 lipca 1940 roku a zakończyła 31 października 1940 roku. Była to pierwsza w historii kampania tocząca się jedynie za pomocą lotnictwa. Oficjalny przedział czasowy bitwy wprowadzili Brytyjczycy. Właściwa bitwa o Wielką Brytanię rozpoczęła się 8 sierpnia 1940 roku atakiem niemieckiego lotnictwa na brytyjski konwój morski oznaczony kryptonimem CW – 9. W rezultacie ataku 4 statki angielskie zostały zatopione, a 6 poważnie uszkodzonych (na ogólną liczbę 25). RAF stracił 19 samolotów unieszkodliwiając 31 maszyn wroga Bombowce Heinkel He 111 nad Londynem w czasie bitwy o Anglię. Czas. 10 lipca – 31 października 1940. Miejsce. przestrzeń powietrzna nad Wielką Brytanią. Przyczyna. formalnie: wypowiedzenie wojny Niemcom przez Wielką Brytanię ( 3 września 1939 ) Wynik. zwycięstwo Wielkiej Brytanii i sojuszników. 303. Bitwa o Anglię. Hurricane: Squadron, Polska/Wielka Brytania 2018. Rok 1940. Alianci ścierają się z pilotami niemieckimi w bitwie o Anglię. Z pomocą przychodzą polscy lotnicy, weterani, którzy postanowili walczyć w obronie Polski poza granicami kraju. Czas trwania: 107 minut, Gatunek: Dramat wojenny. Reżyseria: David Blair. SBfMkf. Kategoria: Druga wojna światowa Data publikacji: Wielka Brytania pokonała Niemców w powietrznej Bitwie o Anglię tylko dzięki polskim pilotom, latających w angielskich i polskich dywizjonach myśliwskich. Gdyby nie Polacy, powietrzna obrona Wielkiej Brytanii zostałaby przełamana, a to oznaczało desant wojsk Wehrmachtu na angielskich plażach. RAF dysponował co prawda potężną flotą samolotów myśliwskich, a fabryki wokół Londynu pracowały pełną parą i budowały kolejne, ale angielskich pilotów było za mało. Polacy dali Anglii szansę na przetrwanie. Taką analizę dotyczącą Bitwy o Anglię przedstawił pułkownik pilot Marian Duryasz, który – najpierw w angielskim dywizjonie 213, a potem w polskim 302 walczył w 1940 i kolejnych latach do końca wojny. W książce „Moje podniebne boje. Wspomnienia dowódcy Dywizjonu 302”, która właśnie się ukazała, opisał swoje losy od wczesnej młodości i rozpoczęcia nauki w Szkole Podchorążych Lotnictwa aż do czasów powojennych. W Bitwie o Anglię walczyło 145 polskich pilotów, ale tylko kilku z nich spisało swoje wspomnienia. „Moje podniebne boje” Duryasza są cenne z tego względu, że autor bez owijania w bawełnę pisze o błędach polskich i angielskich dowódców, prywatnych i służbowych konfliktach, politycznych układankach, sporach, gierkach i wojenkach. Widać, że takie sytuacje bardzo go drażniły, bo dla niego najważniejsza była walka z Niemcami aż do ich pokonania. Z Serocka do Grudziądza Marian Duryasz urodził się 14 grudnia 1911 roku we wsi Karolino niedaleko Serocka. Ziemie te znajdowały się wtedy pod zaborem rosyjskim, a widoki na odzyskanie przez Polskę niepodległości nie przedstawiały się optymistycznie. Na szczęście w 1918 roku Rzeczypospolita wróciła na mapy, a mały Marian mógł pójść do polskiej szkoły i uczyć się po polsku. Już jako młody chłopak zdecydował się na karierę wojskową. W okresie międzywojennym mundur darzono w Polsce wielkim szacunkiem, armia gwarantowała dobre i stabilne warunki pracy i żołd, więc nie należy się dziwić, że Marian wolał służbę w mundurze od pracy na roli, którą trudnili się jego rodzice. Wojsko dawało mu na pewno większe perspektywy i możliwość poznania świata. Rzeczywiście, kawał tego świata zwiedził. Ale w świat wygnała go wojna, a nie zwykła ciekawość. Duryasz jako nastolatek wstąpił do Korpusu Kadetów, przeszedł przeszkolenie wojskowe, uzyskał stopień kaprala i, w 1932 roku, zdał maturę. Wtedy postanowił zostać pilotem myśliwskim. Nie było to byle jakie postanowienie, bo do Szkoły Podchorążych Lotnictwa przyjmowano tylko kandydatów z bardzo dobrymi wynikami w nauce (szczególnie z matematyki i fizyki) i cieszących się doskonałym zdrowiem. Jednak nawet najzdrowsi i najlepsi na ziemi, odpadali potem w trakcie szkolenia w powietrzu, gdy okazywało się, że kiepsko „czują samolot”. Marian Duryasz pokonywał dość gładko wszystkie przeszkody i zrealizował swoje marzenie – najpierw został obserwatorem lotniczym, a potem pilotem myśliwskim. Szukając odpowiedzi na pytanie, skąd późniejsze sukcesy polskich pilotów w Bitwie o Anglię, znajdujemy ją w biografii Duryasza. Jego szkolenie było rzeczywiście dogłębne, trwało bardzo długo i obejmowało setki godzin zajęć na ziemi i wiele godzin w powietrzu. Od wstąpienia do dęblińskiej szkoły w 1932 roku minęły ponad cztery lata, zanim otrzymał pierwszy przydział jako pilot myśliwski. Jesienią 1938 roku został instruktorem wyższego pilotażu, by szkolić kolejne roczniki myśliwców. Szkolenie było multidyscyplinarne. Piloci latali na wielu typach samolotów od przestarzałych dwupłatowców po w miarę nowoczesne górnopłaty. Duryasz zaczynał latanie na wycofanych z jednostek samolotach rozpoznawczych – dwupłatowcach Potez XV lub XXVII, potem przeszedł szkolenie na szybowcach, a następnie przesiadł się na samolot szkolny polskiej produkcji RWD-8. Potem był francuski Morane Saulnier AR-35, maszyna jeszcze z czasów I wojny światowej. Po opanowaniu pilotażu i akrobacji piloci przesiadali się na samoloty typu Bartel. Była polskiej produkcji dwupłatowiec z cofniętym skrzydłem dolnym, wyposażony w silnik o mocy około 120 KM. publiczna RWD-8 – polski samolot szkolny. Na takim właśnie modelu trenował polski pilot Samolot ten nie cieszył się zbytnim wzięciem wśród uczniów. Każdy start był poważnym przeżyciem, ponieważ w wypadku przerwania pracy silnika – co zdarzało się względnie często – wyjście cało lub z lekką kontuzją należało do rzadkości. Wypadki takie kończyły się przeważnie tragicznie lub ciężkimi obrażeniami – wspomina Duryasz. Po zakończeniu lotów na Bartlu, których program był skrócony z uwagi na powszechny strach przed lataniem na tym samolocie, adepci lotnictwa przechodzili na PZL także maszynę o słabym silniku, często ulegającą defektom, co przyczyniało się do wielu wypadków, w tym śmiertelnych. Zdaniem Duryasza samolot ten skierowano do szkolenia właśnie dlatego, że był konstrukcją nieudaną i bardzo trudną w pilotażu. Wreszcie piloci dosiedli w miarę dobrych i względnie nowoczesnych polskich PWS-26 używanych do szkolenia zaawansowanego. Na samolotach dwuosobowych, z instruktorem, piloci odbywali około 70-80 lotów, a dopiero po tym pozwalano im na loty samolotami jednomiejscowymi. Przy czym do tego etapu wielu pilotów nie dopuszczono, bo nauczyciele dostrzegli braki w wyszkoleniu lub cechy, które dyskwalifikowały kandydatów na myśliwców. Na początku 1935 roku Duryasz ukończył wszystkie etapy szkolenia i zameldował się w stacjonującym we Lwowie 6 Pułku Lotniczym, gdzie został przydzielony do 65 Eskadry Liniowej wyposażonej w przestarzałe, ale lubiane przez pilotów Breguety XIX. Duryasz wspomina, że w kolejnych latach nieustannie się szkolił, a dowódcy i instruktorzy wymagali coraz więcej. Stale też dochodziło do wypadków lotniczych, w których ginęli zarówno instruktorzy, jak i młodzi piloci. rodziny Marian Duryasz – polski pilot w Anglii Loty rozpoczynały się bardzo wcześnie rano. Wstawaliśmy o godz. 4 i udawaliśmy się na lotnisko, z którego schodziliśmy około godziny ósmej. Po odpoczynku do godziny 17 lub 18, w zależności od pogody, powtórnie udawaliśmy się na loty, które trwały do zmierzchu – wspomina autor „Podniebnych bojów”. W późniejszych latach Duryasz latał także na produkowanym na licencji czeskiej PWS-10 i czeskiej Avii BH-33, którą bardzo chwalił za łatwość pilotażu i nadmiar mocy w porównaniu do poprzednich samolotów, którym mocy brakowało. Wreszcie przesiadł się na PZL-7, pierwszy samolot, który był nadal wykorzystywany w jednostkach bojowych. W 1936 r. dostał przeniesienie do znakomitego 3 Pułku Lotniczego w Poznaniu, gdzie opanował pilotaż PZL-11c, czyli słynnej „Jedenastki”, a od 1938 roku był instruktorem w Wyższej Szkole Pilotażu w Grudziądzu. Miasto to było położone zaledwie 8 km od granicy niemieckiej, dlatego w maju 1939 roku, obliczu nadciągającej wojny, szkołę przeniesiono na lotnisko w Ułężu koło Dęblina, gdzie w przyśpieszonym tempie prowadzono intensywne szkolenie pilotów, którzy latali nawet po osiem godzin dziennie. Zobacz również:„Po pierwsze stwierdziłem, że żyję”. Polski pilot w starciu z niemieckimi MesserschmittamiO tym, jak polscy partyzanci z grupy „Zenona” uratowali amerykańskich lotników10 największych polskich wynalazków – czy znasz je wszystkie? Tragiczny wrzesień, uziemienie pilotów Kampanię wrześniową 1939 roku Duryasz wspomina z wielką goryczą, jako okres zmarnowanych szans. Niedzielny ranek 1 września 1939 roku był piękny. Poranny dziennik radiowy donosił, że Niemcy napadli na Polskę i trwają zacięte walki graniczne. Na terenie szkoły nie działo się nic nadzwyczajnego. Rano zebrano nas na lotnisku przed hangarem i komendant szkoły oznajmił, że jesteśmy w stanie wojny z Niemcami. W myśl uprzednich wytycznych mieliśmy bronić przed atakami z powietrza dęblińskiego węzła lotnisk i mostów na rzekach Wisła i Wieprz. Ponieważ niemieckie maszyny nie dolatywały do Dęblina, myślano tam, że powstrzymało je polskie lotnictwo. Było zupełnie na odwrót. W tym czasie to Niemcy masowo spuszczali polskie samoloty na ziemię i szybko osiągnęli przewagę w powietrzu. Gdy nad lotniskiem w Ułężu dostrzeżono wreszcie niemiecki He 111, Duryasz ruszył za nim w pościg na swoim PZL-7. Bombowca nie udało mu się jednak dogonić, bo „siódemka” była przestarzałą i zbyt wolną maszyną. Duryasz wspomina też, że przebazowany do Ułęża dywizjon bombowy wyposażony w samoloty Łoś, przez parę następnych dni nie przejawiał żadnej aktywności, pomimo ogromnego oburzenia zarówno ze strony pilotów Łosi i myśliwców. Od 3 września jednostka Duryasza nie wykonywała lotów, bo były zabronione. Samoloty miały zostać rozmieszczone w oddaleniu od siebie i zamaskowane, a piloci mieli przy nich jedynie dyżurować. PZL – polski samolot myśliwski Pełniłem wraz z ppor. Żurakowskim dyżur na lotnisku w Podlodowie, gdy dwa lub trzy samoloty He 111 znęcały się nad pociągiem na linii kolejowej Łuków–Dęblin, która w odległości paru kilometrów przechodziła na północ od lotniska. He 111 zrzucały pojedynczo bomby, ostrzeliwały pociąg z karabinów maszynowych przez kilkanaście minut, a my staliśmy i obserwowaliśmy bezradni, ponieważ nie wolno było startować – pisze z goryczą Duryasz. Zwraca też uwagę, że Niemcy zawsze wiedzieli gdzie są cenne obiekty do bombardowania, gdzie stacjonują samoloty i personel lotniczy. Dobrze działał niemiecki wywiad i V kolumna. Z kolei Wojsko Polskie nieustannie się cofało i już 7 września szkoła lotnicza dostała rozkaz ewakuacji spod Dęblina w rejon Sokala pod Lwowem. Podchorążowie i podoficerowie mieli tam dotrzeć koleją, a samoloty – rzutem lotniczym. Po wylądowaniu na tym ustronnym lotnisku zakaz lotów bojowych został podtrzymany. Pozostały personel szkoły miał przybyć następnego dnia, ale nigdy nie dotarł. Pociągów nie podstawiono, więc piloci i obsługa naziemna musiała pieszo maszerować na południowy-wschód, gdzie po 17 września dostali się w ręce Sowietów i większości zginęli w Katyniu i Charkowie. W drugim tygodniu września Duryasz miał jeszcze okazję obserwować bombardowanie małej stacyjki kolejowej zatłoczonej pociągami ewakuacyjnymi, którą okładały bombami trzy He 111. Z niedalekiego wzniesienia obserwowali tę tragedię wyszkoleni piloci, którzy dysponowali kilkunastoma sprawnymi samolotami. Nie mogły one jednak wystartować, bo uziemił je jakiś głupi rozkaz z samej góry. Około 13 września szkoła lotnicza dostała rozkaz wyruszenia w kierunku granicy rumuńskiej i przekroczenia jej. Doszło do tego 15 września w rejonie Śniatynia nad Prutem. Tutaj Duryasz i jego koledzy spotkali innych polskich pilotów z dywizjonów myśliwskich, którzy także skierowani zostali do Rumunii, a z Niemcami nie walczyli, bo zabrakło dla nich maszyn. „Kampania polska 1939 roku” skończyła się więc dla Duryasza już w połowie września. Przez Francję do Anglii Zgodnie z rozkazami ewakuowani do Rumunii i na Węgry żołnierze mieli jak najszybciej przedostać się do Francji, gdzie miały być odbudowane Polskie Siły Zbrojne. Po wielu perypetiach, po podróży przez Jugosławię i Włochy, dotarł tam także Marian Duryasz ze swoimi kolegami-pilotami. Mieli nadzieję na jak najszybsze podjęcie walki z Niemcami i odpłacenie im za klęskę wrześniowa. Jednak polscy piloci, doskonale wyszkoleni, wielu już z doświadczeniem bojowym, napotkali mur niechęci i niewiary w ich umiejętności. Tylko nieliczni dostali przydziały do jednostek bojowych i otrzymali maszyny. Francja, w czerwcu 1940 roku, uległa Niemcom tak szybko jak Polska. Wtedy Wielka Brytania stała się ostatnim bastionem obrony przed ekspansją niemiecką. Duryasz nie miał okazji oglądać klęski Francji, bo wcześniej dostał polecenie wyjazdu do Anglii. Wyjechał z Lyonu 25 stycznia 1940 roku. Żołnierze niemieccy pod Łukiem Triumfalnym Paryż, czerwiec 1940 W kolejnych miesiącach i latach był nieustannie przenoszony z dywizjonu do dywizjonu, a potem z jednego ośrodka szkoleniowego do drugiego. Po przyjeździe do Anglii otrzymał przydział do angielskiego dywizjonu 213, 20 października przeszedł do polskiego dywizjonu 302 „Poznańskiego”, 31 stycznia 1942 r. do dywizjonu 317 „Wileńskiego”, od 1 czerwca 1943 r. latał w dywizjonie 316. Miał też krótki epizod w słynnym Dywizjonie 303. Od 8 lipca 1944 był dowódcą dywizjonu 302. Latał na samolotach Hurricane, Spitfire, a także na Mustangach. Wspominał, że pierwsza faza Bitwy o Anglię była dla niego trudna nie tylko ze względu na nieznajomość maszyn, taktyki lotniczej RAF-u i terenu, nad którym przyszło mu walczyć. Problem sprawiał też język angielski, którego Duryasz nie znał wtedy zupełnie. Dużo słyszałem rozmów przez radio – tak z ziemi, jak i odpowiedzi mego dowódcy – lecz w zasadzie z wyjątkiem pojedynczych słów nic nie rozumiałem. Co prawda Anglicy ciągnęli mnie do swego towarzystwa, usiłowali mówić ze mną, lecz cóż to była za rozmowa przeważnie na migi. Jednak okres ten niezmiernie pomógł mi w opanowaniu języka. Już po miesiącu mogłem jako tako porozumieć się z nimi – wspominał. Nie lada problemem była także technika. Samoloty, które Polacy dostali w Anglii, były nie tylko prawie dwa razy mocniejsze i szybsze od polskich, ale także wyposażone w dotychczas nieznane rozwiązania techniczne, jak choćby chowane podwozie, klapy, przyrządy pokładowe wyskalowane według innego systemu miar i wag, itd. Koszmarem na początku było to, że w angielskich samolotach dźwignia gazu działała w przeciwną stronę. Czyli, gdy wyszkolony w Polsce pilot chciał zwiększyć obroty silnika, one spadały. I odwrotnie. Było to bardzo niebezpieczne. Wszystkie te przeciwności udało się jednak przezwyciężyć, a Marian Duryasz na tyle dobrze opanował język angielski, że później uznawano to za cenniejszą umiejętność niż latanie bojowe i coraz częściej go uziemiano i powierzano funkcje koordynacyjne lub dowódcze. Mimo to udało mu się zestrzelić trzy niemieckie samoloty na pewno i jeden prawdopodobnie, co nie jest złym wynikiem. Pilot spod Serocka zapisał na swoje konto Me-110 – zestrzelonego 11 września 1940, Do-17 – zestrzelonego 15 września i Fw-190 – zestrzelonego 28 kwietnia 1942. Navy official photographer/domena publiczna Polski pilot latał na samolotach typu Hurricane. Na zdjęciu poglądowym: Sea Hurricane’y Mk IB w formacji, grudzień 1941 roku Jako zestrzelenie prawdopodobne Duryasz zgłosił He-111 trafionego 26 września 1940, który z dymiącym silnikiem odleciał nad kanałem La Manche w stronę wybrzeża Francji. W czasie Bitwy o Anglię zdarzało mu się brać udział w bitwach z ponad 100 niemieckimi samolotami, wśród których połowę zawsze stanowiły myśliwce. Tym razem jednak, w odróżnieniu do polskich „siódemek” i „jedenastek” maszyny, na których latali Polacy dorównywały parametrami technicznymi samolotom z krzyżami na skrzydłach. Wykonując unik, zauważyłem, że jestem atakowany przez cztery lub pięć Me 109, których dotychczas nie widziałem. Najpewniej nadleciały w momencie wykonywania przez nas ataku lub były o wiele wyżej. Znalazłem się więc w ciężkich opałach, ponieważ atakowali jeden za drugim. Wiele myśli przeskakuje w takich momentach, ale jedna, jak się okazało, była zbawienna. Przypomniało mi się, co mówił instruktor, że Me 109 jest gorszy w prawym skręcie niż Hurricane. Szybko więc zawiązałem prawy ciasny skręt i starałem się jak najszybciej oderwać od samolotów wroga – czytamy w „Podniebnych bojach”. W kilku miejscach Duryasz dzieli się swoimi opiniami na temat potencjalnych szans na wygraną w Bitwie o Anglię. Ocenia, że szanse były wyrównane. (…) (angielskie) dywizjony nie posiadały zupełnie zapasowych pilotów, tak że jedni i ci sami pełnili służbę w dzień od rana do nocy. Nadchodzące uzupełnienia pilotów wystarczały do niezbędnego minimum. Lepiej przedstawiała się sytuacja z samolotami. Prawie zawsze eskadra miała dwa–trzy w bezpośredniej rezerwie. Z chwilą poniesienia strat dywizjon otrzymywał uzupełnienie w samoloty w kilka godzin. Gorzej było z pilotami. – wspominał. W szczytowej fazie Bitwy o Anglię piloci latali codziennie i startowali wiele razy. Wielu doznawało rozstroju nerwowego, nie mogło jeść. Byli rozczarowani i ciężko znosili dni, gdy Niemcy nie przylatywali nad Wyspy. Sam lot nawet bez spotkania z nieprzyjacielem przynosił olbrzymią ulgę. Natomiast siedzenie i oczekiwanie na coś – w tym wypadku, gdy to coś stanowi wysoką stawkę – męczy i wyczerpuje psychicznie – pisze Duryasz we wspomnieniach. Stres pogłębiała też nieustanna „płynność” personelu latającego. Młodzi piloci ginęli zwykle w pierwszych 10-15 lotach bojowych. Jeżeli ten okres udawało się przetrwać, pilot stawał się doświadczonym myśliwcem i trudnym przeciwnikiem. Dzięki wytrwałości alianckich pilotów Bitwa o Anglię została rozstrzygnięta na korzyść Aliantów. Lecz jedna i druga strona były całkowicie wyczerpane. Niemcy stracili 1733 samoloty, Anglicy – 1087. Zginęło 544 alianckich pilotów, a 500 zostało rannych. Niemcy stracili około 2500 lotników (poległych i wziętych do niewoli) i około 1000 rannych. Nad Londynem walczyło 145 polskich pilotów, z których zginęło 28 (oraz słynny Czech – Jozef Frantisek z 303). Polskim pilotom przypisuje się zestrzelenie około 170 i uszkodzenie 36 samolotów. Dywizjon 303 był najlepszym z dywizjonów biorących udział w Bitwie o Anglię, przypisano mu zniszczenie 126 samolotów niemieckich. W końcowej fazie wojny Marian Duryasz brał udział w osłonie alianckiego desantu w Normandii (D-Day), a potem w walkach nad kontynentem. 1 stycznia 1945 roku przeszedł do sztabu brytyjskiej 2 Armii Powietrznej na stanowisko oficera operacyjnego, z równoczesnym pełnieniem funkcji zastępcy dowódcy Lotnictwa Polskiego na kontynencie europejskim. Na początku kwietnia sztab został przebazowany z Brukseli do Niemiec koło München-Gladbach, gdzie pozostał do końca wojny. W Alhorn w Niemczech odnalazła go żona z synkiem – Wojtkiem, z którymi przenieśli się na pewien czas do Anglii. Duryasz chciał wracać do kraju, chociaż obawiał się, że będzie prześladowany przez bezpiekę za swoją służbę w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Ostatecznie jednak zdecydował się na powrót i 30 lipca 1947 roku, Duryaszowie przypłynęli „Batorym” do Gdańska. Niebagatelną „zasługę” mieli w tym sami Anglicy, którzy już 1946 roku zapomnieli o Bitwie o Anglię i na widok naszywki „Poland” na mundurze zamiast „my hero” wołali „go home”. Zdobycie panowania w powietrzu nad południową Anglią było dla Niemców warunkiem niezbędnym, by mogli podjąć próbę inwazji. Tej powietrznej dominacji nie udało im się uzyskać, przez co Hitler zrezygnował z podboju Wielkiej Brytanii, która wtedy dźwigała na swych barkach ciężar walki z III Rzeszą. To właśnie wtedy Niemcy ponieśli pierwszą w tej wojnie porażkę o znaczeniu strategicznym. Nie krwawe bitwy toczone na ziemi, ale właśnie lotnicze zmagania nad Anglią latem 1940 roku są jedyną przełomową batalią II wojny światowej, w której udział Polaków miał istotny wpływ na jej zwycięskie zakończenie – napisał autor przedmowy do „Moich podniebnych bojów” Wojtek Matusiak, historyk lotnictwa. Źródło: Artykuł powstał na podstawie książki Moje podniebne boje. Wspomnienia dowódcy Dywizjonu 302 Mariana Duryasza, którą wydało Wydawnictwo Bellona w związku z 80. rocznicą Bitwy o Anglię Zobacz również Wielki Cyrk Pierre Clostermann mógł umrzeć na wiele sposobów. To jednak jego przeciwnicy po walkach powietrznych rozbijali się o ziemię w płonących maszynach lub tonęli w zimnych falach... 24 czerwca 2022 | Autorzy: Redakcja 18-09-2015 14:15Polscy piloci walczący w Bitwie o Anglię podbili serca brytyjskich kobietPolscy lotnicy cieszyli się niebywałym powodzeniem wśród Brytyjek. Wywoływali tym zazdrość angielskich kolegów, którzy udawali nawet polski akcent, aby zwiększyć swoje szanse u płci pięknej. Rozrywkowy tryb życia Polaków wynikał z ogromnego ryzyka, jakie podejmowali przy każdym locie. Średnia długość życia polskich pilotów w czasie Bitwy o Anglię wynosiła trzy 16:33Alianckie pilotki w walce przeciw III RzeszyCzy 70 lat temu kobiety pilotowały samoloty bojowe? Czy brały udział w Bitwie o Anglię w 1940 roku? Oczywiście tak, a wśród nich były również Polki - pisze dr Tymoteusz Pawłowski w artykule dla 16:07Jan Zumbach - dowódca dywizjonu 303 został przemytnikiem i najemnikiem w afrykańskich rebeliachZa podniebne triumfy w Bitwie o Anglię Jan Zumbach otrzymał awans na podpułkownika, szereg odznaczeń wojskowych i zaszczyt dowodzenia dywizjonem 303, a później dwoma Skrzydłami Myśliwskimi. Po wojnie zaangażował się w konflikty w Afryce, walczył o niepodległość Diafry. Konstruowane według jego pomysłu bomby śmiertelnie raniły nigeryjskiego szefa sztabu, innym razem uszkodziły największy nigeryjski rządowy okręt bojowy. Każde celne uderzenie umacniało legendę Zumbacha - znanego pod pseudonimem Johny Kamikaze Brown. W pewnym momencie lokalna prasa zaczęła nazywać go "zbawcą Biafry" - pisze Michał Staniul w artykule dla 18:15Bitwa o Anglię. Polskie dywizjony myśliwskie w obronie LondynuLatem 1940 roku, po szybkim pokonaniu Francji, III Rzesza rozpoczęła przygotowania do inwazji na Wielką Brytanią. Aby było to możliwe, Niemcy musieli najpierw zdobyć panowanie w powietrzu. Marszałek Hermann Göring rzucił do walki całe siły Luftwaffe. Naprzeciw nich, u boku Brytyjczyków, stanęły Polskie Siły Powietrzne w Wielkiej Brytanii, które liczyły 9 tys. 16:48Polacy w Bitwie o AnglięW obronie Wielkiej Brytanii stanęło 144 polskich pilotów - stanowili 5 proc. powietrznych obrońców Anglii. Poległo 29 spośród nich, ale zestrzelili 170 samolotów wroga i uszkodzili 36, co stanowiło 12 proc. strat Luftwaffe. Najskuteczniejszym oddziałem broniącym Wielkiej Brytanii był 303. Dywizjon Myśliwski Warszawski im. Tadeusza Kościuszki - pisze dr Tymoteusz Pawłowski w artykule dla WP. Wyjaśniamy również, kim jest każda z postaci widocznych na słynnym zdjęciu 16:50Koniec bitwy o AnglięZwycięstwem Wielkiej Brytanii i sojuszników zakończyła się bitwa o Anglię. Nie powiodła się niemiecka operacja lotnicza wymierzona w siły powietrzne Wielkiej Brytanii. Było to największe starcie lotnicze w dziejach wojen, którego stawką była nie tylko przyszłość Wielkiej Brytanii ale i całej 14:15Gorzka chwała asa Dywizjonu 303 Witolda ŁokuciewskiegoZestrzelił niemieckie samoloty w wojnie obronnej 1939 r. i w czasie obrony Francji, w Bitwie o Anglię został asem brytyjskiego lotnictwa. Ciężko ranny dostał się do niemieckiej niewoli, udało mu się uciec dopiero za trzecim razem. Po wojnie jako ostatni dowódca Dywizjonu 303 mjr Witold Łokuciewski odmówił udziału polskich lotników w wielkiej defiladzie w Londynie. Anglicy nie chcieli drażnić Stalina, dlatego nie zaprosili żadnej z polskich formacji walczących u boku Aliantów. Polscy piloci mieli pokazać się jako 14:08"Bitwa o Anglię"Rozpoczęła się "Bitwa o Anglię", której walki trwały do 31 października. W walkach uczestniczyły polskie dywizjony 302 i 303 oraz polscy piloci w jednostkach RAF. Spośród wszystkich pilotów myśliwskich, broniących angielskiego nieba 5 procent pochodziło z Polski i przypisuje się im 11 procent wszystkich zestrzeleń samolotów wroga. Bitwa o Anglię zakończyła się 31 października 1940 roku porażką Niemiec. Niektórzy historycy za datę rozpoczęcia Bitwy o Anglię uznają datę 13 sierpnia, tak zwany "Dzień Orła", czyli początek zmasowanych niemieckich nalotów bombowych na Wielką 12:51Jerzy Cynk dla Anglicy nie kryli zdziwienia skutecznością polskich pilotów w Bitwie o Anglię- Anglicy nie kryli zdziwienia skutecznością naszych pilotów. Liczba zgłaszanych przez nich zestrzeleń była tak duża, że pułkownik Stanley Vincent, dowódca bazy Northolt, z której startowali Polacy, nie krył swojego sceptycyzmu i polecił oficerowi kwalifikującemu meldowane strącenia poddawać zgłoszenia szczegółowej analizie - mówi o udziale polskich pilotów w Bitwie o Anglię historyk lotnictwa Jerzy Cynk w rozmowie z Piotrem Gulbickim, korespondentem z 11:23Zginął Stanisław SkarżyńskiZginął Stanisław Skarżyński, pułkownik i pilot. Wsławił się lotem wokół Afryki w 1931 roku oraz samotnym przelotem na samolocie RWD-5 przez Atlantyk z Saint Louis w Senegalu do Maceio w Brazylii. Był rekordzistą świata w długości lotu bez lądowania, w kategorii samolotów sportowych w 1933 roku - 20 godzin 30 minut, w czasie II wojny między innymi komendant Polskiej Szkoły Pilotów w Newton i pilot w polskim 305 Dywizjonie Bombowym. Urodził się 1 maja 1899 r. Walki nad Anglią w 1940 r. toczyły się z taką intensywnością, że często w powietrzu znajdowało się jednocześnie kilkuset pilotów. Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym z serii „Biografie” – „Lotnicy Polskich Sił Zachodnich na Zachodzie”, dostępnym od 30 października w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI. *** Mieszanka wybuchowa. Walki nad Anglią w 1940 r. toczyły się z taką intensywnością, że często w powietrzu znajdowało się jednocześnie kilkuset pilotów, z których każdy miał jeden cel – zniszczyć wrogi samolot i przy tym nie zginąć. Decydowały ułamki sekund. „Wtem usłyszałem huk – relacjonował ppor. Jan Daszewski z 303. dywizjonu. – Kabina napełniła się dymem, w nodze i w ręku poczułem ostry ból. Gdy starłem gorącą ciecz, która mi zalała oczy, spostrzegłem, że maszyna kręci korkociąg. Wziąłem się do wyprowadzania, jednak bezskutecznie. Stery były uszkodzone. Trzeba skakać, pomyślałem. Jednak nie było to takie proste, bo tak w ręku, jak i w nodze straciłem władzę. Zdawało mi się, że koniec się zbliża. Zebrałem resztki sił i wylazłem z kabiny. W końcu porwał mię pęd powietrza, rzucił w korkociąg plecowy i tak leciałem do ziemi. Gdy z trudem, po dłuższym czasie, lewą ręką otworzyłem spadochron, szarpnął mną ból straszny, gdyż pas przechodził akurat przez ranę. Cierpiałem bardzo, minuty przeciągały się nieznośnie, a ziemia ciągle daleko! Wreszcie spadłem jak worek na zorane pole, lecz o jakimkolwiek ruchu nie było mowy. Długo spadochron ciągnął mnie po bruzdach, zanim przybiegli Anglicy”. Zmienność i niepewność własnego losu była dominującą cechą tamtych dni. Nikt z pilotów nie był pewien, czy dożyje następnego ranka. Rekompensowali to w różny sposób. Jedni pili, inni podrywali dziewczyny, kolejnych cechowała nadmierna brawura, jeszcze inni zamykali się w sobie i byli przesadnie ostrożni. Odizolowani w małych społecznościach dywizjonów myśliwskich stanowili tak wybuchową mieszankę, że z trudem można było przewidzieć, jak zachowają się w konkretnej sytuacji. Pewnym można było być tylko tego, że kiedy znajdą się w obliczu wroga, będą walczyć. Koledze z dywizjonu można było wybaczyć wszystko oprócz tchórzostwa. Polscy piloci, którzy przybyli do Anglii i wkrótce zaczęli brać udział w walkach, zdawali się odróżniać od brytyjskich kolegów jednym – mieli te same co oni cechy, ale ujawniające się z większą intensywnością, wyostrzone. Jak podsumował jeden z brytyjskich oficerów: „Byli tacy sami, a jednak zupełnie inni”. Pierwsze zwycięstwo. Trzy miesiące przed apogeum nadchodzącej Bitwy o Anglię, w połowie maja 1940 r., na jej terenie przebywało ponad 2200 żołnierzy Polskich Sił Powietrznych (PSP). 714 z nich można zaliczyć do personelu latającego, z czego 521 było pilotami, 55 – obserwatorami, a 138 – strzelcami pokładowymi. Już osiem dni po 10 lipca (uznanym za początek Bitwy o Anglię) pierwszy z polskich pilotów myśliwskich por. Antoni Ostowicz wykonał lot operacyjny w brytyjskim 145. dywizjonie. Następnego dnia, lecąc z dwoma Brytyjczykami, natknął się nad kanałem La Manche w odległości ok. 5 mil od Shoreham na niemiecki bombowiec Heinkel He 111. Po krótkim starciu samolot zaatakowany przez Polaka skończył w wodach akwenu. Zestrzelenie było zespołowe, ale lista polskich zwycięstw odniesionych u boku brytyjskiego sojusznika została otwarta. Na początku lipca 1940 r. pierwsza z polskich jednostek myśliwskich otrzymała numer 302 (dywizjon osiągnął gotowość operacyjną 15 sierpnia), druga – 303 (gotowość operacyjna dwa tygodnie później). Powstanie następnych ułatwiła podpisana w sierpniu umowa polsko-brytyjska regulująca ich status. Wkrótce miały się zacząć organizować dywizjony oznaczone kolejnymi numerami: 306, 307 i 308, których piloci nie wzięli już jednak udziału w bitwie i rozpoczęli loty dopiero w 1941 r. Dywizjon 302, którego formowanie rozpoczęto w bazie w Leconfield, znalazł się poza głównym obszarem walk i jego piloci nie mieli zbyt wielu okazji do starć z Niemcami. Kiedy w końcu znaleźli się w centrum wydarzeń (11 października 1940 r. jednostka została przeniesiona do Northolt, gdzie wcześniej stacjonował dywizjon 303), bitwa dobiegała końca. Po latach napisał jeden z pilotów 302. Wacław Król: „Ciężki okres – walki nie tylko z samolotami wroga, ale i ze zmienną, chmurną i mglistą pogodą angielskiej jesieni. Straty dywizjonu w tym okresie znacznie przewyższały ilość odniesionych zwycięstw”. Generał gratuluje. Pierwszy z pierwszych polskich dywizjonów, oznaczony numerem 303, po kilku dniach walk nad Wyspami znalazł się na czołówkach brytyjskich gazet. Ubarwiały one rzeczywistość, ale faktycznie osiągnięcia polskich pilotów wybijały się ponad przeciętność. Nie umknęły także uwadze dowódców RAF. 31 sierpnia w pierwszym locie bojowym Polacy z 303. zestrzelili 5 messerschmittów bez strat własnych. Ich brytyjski dowódca także upolował niemiecki myśliwiec. Oficer wywiadowczy po walce raportował: „Mjr Kellett rozkazał kluczowi czerwonemu zaatakować trzy Me 109, które leciały w skręcie w kierunku bombowców. Sam oddał kilka serii o łącznej długości sześciu sekund. Samolot nieprzyjaciela skręcił raz w jedną, raz w drugą stronę, po czym usiłował uciec pod ostrym kątem w górę, ale zapalił się i spadł pionowo w dół. Sierż. Karubin zapalił i zestrzelił Me 109. Jedynym unikiem, jaki wykonał wrogi samolot, było nurkowanie, ponieważ atak przeprowadzony został z kompletnego zaskoczenia. Przeciwnik sierż. Szaposznikowa wykonał beczkę i zanurkował, by w końcu przejść na plecy i spaść pionowo w dół, ciągnąc za sobą gęstą smugę czarnego dymu. Por. Henneberg usiłował poprowadzić swój klucz na cztery Me 109 nurkujące w ataku na hurricane’a, lecz pozostali piloci klucza wdali się w walkę z innymi Me 109 i Henneberg zaatakował w pojedynkę. Ścigał jeden z nieprzyjacielskich samolotów aż do wybrzeża i posłał go do morza ok. sześciu mil na południe od Newhaven. Ppor. Ferić zaatakował Me 109 z odległości 70 jardów, zapalając jego silnik. Pilot messerschmitta wyskoczył. Zużycie amunicji wyniosło jedynie po 20 pocisków na lufę. Sierż. Wünsche oddał do przeciwnika dwie serie z odległości 100–150 jardów. Silnik samolotu nieprzyjaciela stanął w ogniu i maszyna rozbiła się, płonąc. Wszystkim z naszych sześciu pilotów udało się zniszczyć po jednym myśliwcu nieprzyjaciela”. Jak na pierwsze starcie był to znaczący sukces. Dowódca 11. grupy myśliwskiej gen. bryg. Keith Park przesłał do jednostki telefonogram, w którym pisał: „Składam gratulacje dla 303. Dyonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki, za ich wspaniałą walkę wczoraj po południu, w czasie, której strącili sześć Me 109 bez żadnych strat własnych, co jest dowodem dobrej współpracy i dobrego strzelania”. Szef Sztabu Lotniczego Cyril Newall napisał do dywizjonu: „Wspaniała walka 303. dywizjonu. Jestem zachwycony. Pokazaliście wrogowi, że polscy piloci są zdecydowanie górą”. Zbyt porywczy. Dwa dni później, 2 września, dywizjon wziął udział w kolejnym starciu. W gorączce walki Polacy ścigali Niemców aż do wybrzeża Francji, co było kategorycznie zabronione. Co prawda zameldowane zostały dwa zwycięstwa, ale taka porywczość nie spodobała się Brytyjczykom, którzy zareagowali cierpką depeszą: „Dowódca grupy uznaje wartość i dużego ducha zaczepnego pilotów, którzy gonili samoloty nieprzyjaciela aż nad teren Francji, ale tego rodzaju pojedyncza walka jest nieekonomiczna i niecelowa, zwłaszcza że na terenie Anglii w rejonie Londynu jest okazja do walki z nieprzyjacielem”. Tak drastycznych przykładów niesubordynacji później już nie odnotowano, choć Polakom zdarzało się przejmować inicjatywę, kiedy w ich ocenie zawodzili brytyjscy zwierzchnicy. Kiedy 11 września 1940 r. dowodzący w tym locie 303. dywizjonem kpt. Athol Forbes przegapił formację Niemców, która według por. Ludwika Paszkiewicza mogła być zaatakowana, Polak się nie wahał: „Podałem komunikat o obecności nieprzyjaciela przez radio dowódcy całości, a nie widząc reakcji z jego strony, wysunąłem się z moim kluczem na przód i kiwając skrzydłami wziąłem kierunek na npl”. W konsekwencji formacja została rozerwana – część pilotów poleciała za Paszkiewiczem, część pozostała w szyku. Walka zakończyła się sukcesem, ale dwóch pilotów poległo. Strat nie można było uniknąć i wkrótce stały się one immanentną częścią lotniczego życia, co w konsekwencji prowadziło do swoistego rodzaju zobojętnienia. Pierwsze śmierci w tak małej społeczności, jaką stanowił dywizjon lotniczy, gdzie wszyscy doskonale się znali, bardzo przeżywano, ale wraz z kolejnymi przestano na nie zwracać uwagę. Korzystne wady. Konta zestrzeleń Polaków rosły. To, co Brytyjczycy uznawali za wadę, okazało się zaletą – polscy lotnicy praktycznie nie znali procedur naprowadzania na cel za pomocą radia i nie ufali wskazaniom nawigacyjnym podawanym z ziemi. Stało się to ich nieocenionym atutem w walce, gdyż zawsze wypatrywali wroga w powietrzu, niezależnie od tego, czy naziemne stanowisko dowodzenia twierdziło, że jest on w pobliżu, czy go nie ma. Inną ich przywarą była gadatliwość. Kiedy już odkryli możliwości radia, rozmawiali przez nie bez przerwy, do tego po polsku. Angielskich przełożonych doprowadzało to do szewskiej pasji. Uważali, że takie zakłócanie łączności stanowi poważne zagrożenie. Przez radio podawano przecież kluczowe informacje o kursie, pułapie i liczebności niemieckich maszyn. Faktycznie, czasami mogło to stwarzać zagrożenie, ale bilans walk był na tyle korzystny dla polskich pilotów, że Brytyjczycy zaczęli przymykać oko. Okazało się także, że Polacy nie tylko doskonale radzą sobie w powietrznych starciach, ale ich motywacja do walki jest większa niż lotników brytyjskich. Polacy nie chcieli po prostu zestrzelić samolotów Luftwaffe. Oni chcieli zniszczyć ich jak najwięcej, zabijając tylu Niemców, ilu się da. Brytyjczycy tłumaczyli Polakom, że strzelanie do niemieckich załóg ratujących życie skokiem ze spadochronem nie jest dobrym pomysłem, gdyż niemieccy lotnicy wzięci do niewoli mogą być cennym źródłem informacji. Polaków ten argument nie przekonywał. Strzelali do skoczków i wcale nie uważali tego za niechlubne. Po walce 303. dywizjonu 7 września 1940 r. ppor. Witold Łokuciewski bez skrępowania napisał w kronice jednostki : „Zaatakowaliśmy bombowce, gdyż Messerschmitty były atakowane przez inne skodrony [dywizjony]. Nim zdążyłem swego zaatakować, Paszki [wzięty na cel przez Ludwika Paszkiewicza] Do 215 już się palił, po kilku sekundach mój też zaczął palić się i w końcu pękł jak bańka mydlana. Spadochroniarza także wziąłem na muszkę – skutek wiadomy – kilka desperackich ruchów rękami i nogami i finis”. Wcześniej ofiarą por. Witolda Urbanowicza o mało co nie padł dowódca dywizjonu mjr Zdzisław Krasnodębski zestrzelony przez Niemców 6 września. Urbanowicz nie otworzył do skoczka ognia tylko dlatego, że rozpoznał w nim sojusznika po kolorze szalika. Kilkanaście dni później Urbanowicz miał już czym się pochwalić i w kronice dywizjonu wpisał: „Atak, dwóch niemców na spadochronach. Przypomniały mi się wszystkie zbrodnie w tym momencie niemców. Przekonałem się, czy to rzeczywiście niemiec, doszedłem no i co to dużo gadać co byście państwo zrobili na moim miejscu. Jednego bandyty mniej, właściwie zbrodniarza”. Brytyjczyków ta zajadłość szokowała. Z pewnością gdyby podobne praktyki nabrały charakteru zwyczajowego, zdecydowaliby się im formalnie przeciwdziałać, ale wydarzenia incydentalne powodowały jedynie delikatne sugestie. Zresztą w realiach Bitwy o Anglię takimi wyczynami chwalili się nie tylko Polacy. Cena walki. Zaciętość była cechą niemal wszystkich pojedynków, a to, że polskich lotników cechowała ona w większym stopniu, z czasem przestało dziwić sojuszników. Ważniejsze było to, że na polskich pilotów można było zawsze liczyć i nigdy nie ustępowali przeciwnikowi, choćby przyszło im płacić najwyższą cenę. Dowódca lotnictwa myśliwskiego RAF Hugh Dowding konkludował: „Inspirowała ich płonąca nienawiść do Niemców, która uczyniła z nich śmiertelnych przeciwników”. Zmotywowanie Polaków i ich umiejętności sprawiły, że – jak Dowding napisał w sprawozdaniu z Bitwy o Anglię opublikowanym jako oficjalny dokument rządowy – „pierwszy polski dywizjon (nr 303) w 11. grupie, w ciągu jednego miesiąca zestrzelił więcej Niemców niż jakakolwiek brytyjska jednostka w tym okresie”. Z opinią tą nie sposób się nie zgodzić. Nawet w aspekcie badań weryfikujących listy zgłoszeń w walkach powietrznych z tego okresu polscy piloci uzyskali zdecydowanie lepsze wyniki niż ich sojusznicy. W czasie Bitwy o Anglię 145 (niektóre źródła mówią o 143) polskich lotników myśliwskich, którzy w niej wzięli udział, zameldowało o zestrzeleniu 203 samolotów Luftwaffe (według Jerzego B. Cynka „Polskie Siły Powietrzne w wojnie”). Blisko 30 z nich zapłaciło za to życiem, drugie tyle zostało rannych. Polacy nie obronili Wielkiej Brytanii przed niemiecką inwazją sami. Mieli jednak istotny wkład w to, co się wówczas wydarzyło. Wykazali, że są sojusznikiem, u którego wysokie umiejętności i hart ducha łączą się z największym poświęceniem. *** Rozliczenia za wojenne wsparcie Rządowi na uchodźstwie zależało na tym, by polskie wojsko było niezależne finansowo, by nie można było go uznać za najemne. Stąd w umowie polsko-brytyjskiej z 5 sierpnia 1940 r. postanowienie, że koszty utrzymania Polskich Sił Zbrojnych (w tym lotnictwa) będą pokryte z kredytu „udzielonego przez rząd jego Królewskiej Mości rządowi polskiemu”. Sytuacja zmieniła się po przystąpieniu USA do wojny – przyjęto wówczas zasadę wzajemnych usług, zgodnie z którą materiałowa część (koszty uzbrojenia i wyposażenia) uległa umorzeniu. Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa przestało je naliczać od 1 stycznia 1943 r., a polsko-brytyjską umową z 29 czerwca 1944 r. z dotychczasowych wydatków ministerstwa (ponad 42 mln funtów) umorzono aż 36,7 mln. Końcowy bilans sporządzony w listopadzie 1945 r. w Dowództwie PSP opiewał na ok. 107,7 mln funtów, z czego wydatki osobowe (np. żołd) niepodlegające umorzeniu – 8,3 mln. Całość polskich zobowiązań ostatecznie rozliczono umową z 24 czerwca 1946 r. już z władzami komunistycznymi. Brytyjczycy umorzyli 75 mln funtów za dostawy materiału wojennego, zawiesili 47,5 mln kredytów wojennych (jak się zdaje, nigdy do tej kwestii nie powrócili), a z 32 mln niewojskowej części długu domagali się tylko 13 mln. Zgodnie z polską propozycją natychmiast wypłacono im 3 mln z polskiego złota zdeponowanego w Banku Anglii, a spłata pozostałych 10 mln funtów miała nastąpić w 15 równych ratach rocznych z pięcioletnią karencją. Wszelkie więc opowieści o tym, jakoby Zjednoczone Królestwo kazało sobie zapłacić za utrzymanie polskiego wojska, należy włożyć między bajki. Dodajmy, że Brytyjczycy swoje zobowiązania wojenne wobec USA i Kanady uregulowali dopiero w 2006 r. (TZ) *** Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym z serii „Biografie” – „Lotnicy Polskich Sił Zachodnich na Zachodzie”, dostępnym od 30 października w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI. Wielka polityka i symbole Polacy w czasie II wojny światowej walczyli na wszystkich frontach w Europie. Zmagaliśmy się z hitleryzmem w trakcie wojny obronnej 1939 roku, pod Narwikiem, w wojnie obronnej Francji i bitwie o Anglię. Męstwo naszego żołnierza zostało docenione pod Falaise, Gandawą, Arnhem i Monte Cassino. Nie zabrakło także polskich wojsk na froncie wschodnim w trakcie bitew pod Lenino, Studziankami czy Kołobrzegiem. Po prawie sześciu latach wojny sytuacja na wszystkich frontach w Europie była katastrofalna dla Niemiec. Przemysłowe serce Rzeszy, Zagłębie Ruhry, zostało okrążone przez Aliantów, front włoski pękał w szwach, a znad Odry ruszała największa dotychczas ofensywa Armii Czerwonej, której celem było zdobycie Berlina. Bitwa o Berlin z udziałem naszych wojsk była ostatnim i symbolicznym dla nas akordem wojny w Europie. Symbolicznym dlatego, że to my, Polacy, walczyliśmy od samego początku ze zmiennym szczęściem z nazizmem w Europie. W tej ofensywie nie mogło zabraknąć tych, którzy jako pierwsi rzucili rękawicę Hitlerowi – Polaków. Polska piechota w Berlinie Ofensywa marszałka Żukowa rozpoczęła się huraganowym ogniem 16 kwietnia 1945 roku. Celem operacji było przełamanie niemieckich pozycji nad Odrą, okrążenie Berlina i wymuszenie bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy. W tym czasie Wojsko Polskie wchodzące w skład 1. Frontu Białoruskiego miało za zadanie atakować tereny na północ od Berlina i dojść do linii Łaby. Dopiero 29 kwietnia wieczorem polski generał Michał Rola-Żymierski poprosił radzieckiego marszałka Gieorgija Żukowa „w imieniu Partii i Rządu Polskiego” o wyrażenie zgody na udział polskiej 1. Dywizji Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki w szturmie na Berlin. Marszałek Żukow odpowiedział wymijająco, że „w tej sprawie zwróci się do Naczelnego Dowódcy”. I faktycznie za zgodą Józefa Stalina Żukow wydał rozkaz przewiezienia 1DP w rejon bezpośrednich walk i przydzielenia poszczególnych pułków do radzieckich jednostek pancernych. W ten oto sposób Polacy mieli brać udział oficjalnie w historycznym szturmie Berlina. 1DP nie była jedyną formacją polskiej armii biorącą udział w szturmie na Berlin, lecz jej udział był dla polskich komunistów bardzo ważny. 1DP była ich „oczkiem w głowie”, gdyż to właśnie ona miała stanowić niezłomny i bohaterski przykład w walce z Niemcami, a swoją postawą przyćmić obcoklasową Armię Krajową i jej walkę z okupantem. Ponadto Ludowe Wojsko Polskie sformowane przez komunistów było przeciwwagą dla polskich jednostek sformowanych na zachodzie i będących w gestii rządu polskiego na wychodźstwie. Volkssturmista z Panzerfaustem Początki Wojska Polskiego na wschodzie W maju 1943 roku w Sielcach nad Oką z inicjatywy komunistów skupionych w Związku Patriotów Polskich rozpoczęto formowanie pierwszej polskiej dywizji imienia Tadeusza Kościuszki. Początki drugiej armii formowanej w ZSRR – gdyż pierwsza była Armia Andersa – były skomplikowane. Do polskiego wojska, czyli tak zwanej armii generała Berlinga, ciągnęły rzesze Polaków przetrzymywanych w ZSRR po 17 września 1939 roku, którym nie udało się dostać wcześniej do Armii Andersa. Byli to ludzie, którzy wierzyli, że ich czyn zbrojny doprowadzi do ostatecznego zwycięstwa i wolnej Polski. Niestety plany Kremla i polskich komunistów były inne. Nowo tworzone jednostki polskie zaczęto indoktrynować, do każdej przydzielono teżsowieckich i polskich oficerów politycznych. Armia Berlinga była komunistyczną odpowiedzią na armię polską walczącą na zachodzie i była politycznie podporządkowana ZSRR. Podporządkowanie polskiego wojska polegało także na tym, że stanowiska oficerskie przydzielono radzieckiej kadrze oficerskiej, gdyż większość polskich oficerów w ZSRR zabito w kwietniu 1940 roku. Był to instrument ówczesnej polityki sowieckiej związanej ściśle z radzieckimi planami, których celem było stworzenie ustroju komunistycznego w powojennej Polsce. Na przełomie 1943 i 1944 roku sformowano kolejne polskie jednostki w ZSRR, które utworzyły 1. Korpus Polskich Sił Zbrojnych, rozwinięty 16 marca 1944 roku w 1. Armię Polską. Na początku sierpnia 1944 roku sformowano zaś 2. Armię Wojska Polskiego. Szlak bojowy jednostek polskich na wschodzie wiódł przez Lenino w październiku 1943 roku, przyczółek warecko-magnuszewski i Studzianki w sierpniu roku następnego. W tym samym czasie wojsko polskie brało udział w walkach o przyczółek czerniakowski w trakcie powstania warszawskiego. Na początku 1945 roku polskie oddziały walczyły o przełamanie niemieckich umocnień Wału Pomorskiego. Pod koniec kwietnia 1945 roku polskie jednostki wchodzące w skład 1. Frontu Białoruskiego miały ostatnie zadanie do wykonania – szturm na Berlin. Okolice Tiergarten Moździerze były pierwsze W walkach o Berlin brały udział następujące polskie oddziały: wspomniana już 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki z 1. Armii Wojska Polskiego, 2. Pomorska Brygada Artylerii Haubic, 6. samodzielny warszawski zmotoryzowany batalion pontonowo-mostowy i 1. Samodzielna Brygada Moździerzy. Łącznie Wojsko Polskie w ostatniej bitwie frontu wschodniego wystawiło około dwunastu tysięcy ludzi. Mając na uwadze ogólną ilość żołnierzy Armii Czerwonej biorącej udział w szturmie Berlina, była to liczba symboliczna. Pierwszą polską jednostką biorącą udział w szturmie Berlina była 1. samodzielna brygada moździerzowa (1SBM). 1SMB dowodzona przez radzieckiego pułkownika Wasyla Jurina składała się z czterech pułków i trakcie walk o Berlin wchodziła w skład 47. Armii 1. Frontu Białoruskiego. Od 25 kwietnia 1SMB brała udział w zażartych walkach o przedmieścia Berlina i wykazała się w zdobywaniu dzielnicy Spandau. W dniach następnych 1SMB została zmuszona do odpierania niemieckich kontrataków pod Seeburgiem. Po całodziennym odpieraniu ataków nieprzyjaciela oddziały 1 SMB przyczyniły się do załamania ataku i same wzięły około siedemdziesięciu jeńców. Zacięte walki w dzielnicy Spandau o każdy dom i punkt oporu kosztowały obie strony wiele wysiłku i krwi. Podobnie miała się sytuacja w trakcie walk o Poczdam, w której brały udział dwa pułki 1 SMB. Częste są relacje uczestników walk o fanatycznym wręcz poświęceniu niemieckich żołnierzy i członków Volksturmu. Oprócz zażartych walk, nasi żołnierze byli świadkami masowych samobójstw fanatycznych wyznawców nazizmu, którzy oglądając upadek Rzeszy, nie widzieli sensu dalszego życia. Walki o centrum Poczdamu z udziałem oddziałów 1SMB trwały nieprzerwanie przez kilka dni i zakończyły się 27 kwietnia w godzinach popołudniowych. Pozostałe obrzeża Spandau zostały opanowane przy udziale 1SMB kilka dni później. Walki na zdobytych już terenach z niedobitkami niemieckimi trwały nieprzerwanie do dnia kapitulacji Berlina – 2 maja. Do dnia 4 maja cztery pułki 1SMB głównie broniły się przed niemieckimi kontratakami, których zadaniem miało być przerwanie pierścienia wokół Berlina i przedostanie się na zachód. O poświęceniu i męstwie żołnierzy 1SMB świadczy bilans walk o Berlin: 750 jeńców i ponad 2000 zabitych Niemców. W tle: Reichstag Berlin miastem kanałów 6. samodzielny warszawski zmotoryzowany batalion pontonowo-mostowy (6BP) był drugą jednostką Wojska Polskiego, która rozpoczęła szturm Berlina dnia 26 kwietnia 1945 roku. 6BP został przydzielony bezpośrednio do radzieckiej 2. Armii Pancernej Gwardii (2APG). Szturm na Berlin w radzieckich planach miał zostać dokonany jak najszybciej, przez co w bezpośrednim ataku na miasto wykorzystywano czołgi i działa samobieżne. Udział broni pancernej w walkach w mieście było nierozsądnym pomysłem i skutkował przeważnie zniszczeniem maszyn. Specyfika takich walk polega na tym, że mimo ochrony załogi przed pociskami przeciwpancernymi od czoła, załoga nie jest chroniona od bezpośrednich ataków od góry czy boku, o co w mieście bardzo łatwo. W dzielnicach na obrzeżach Berlina, w ich wąskich uliczkach, radzieckie czołgi były narażone na ataki panzerfaustów i panzerschrecków z okien piwnic czy wyższych kondygnacji budynków, co dawało obrońcom duże szanse powodzenia. Dodatkowo obrońcy Berlina porozdzielali kwartały miasta wysokimi czasami na dwa metry barykadami i wykopanymi przed nimi rowami, wkopywali też w jezdnię dobrze zamaskowane, nieliczne już czołgi oraz działa samobieżne i przeciwpancerne, a wysforowanie się czołgów przed piechotę uniemożliwiało atakującym dokładne rozpoznanie terenu. Trzeba mieć także na uwadze, że Berlin jest miastem położonym nad rzekami, Sprewą i Hawelą, porozcinanym wieloma kanałami, a poszczególne dzielnice są połączone z sobą mostami. W trakcie walk wiele mostów i kładek zostało zniszczonych, uszkodzonych bądź wysadzonych przez obrońców miasta. Błędne wykorzystanie czołgów przez radzieckich dowódców i charakterystyka terenu powodowały ogromne straty wśród radzieckich załóg. Do tego trzeba dodać brak koordynacji działań radzieckiej piechoty z oddziałami czołgów i pośpiech w zdobywaniu stolicy III Rzeszy, by 1 maja – w Święto Pracy – Stalin mógł się pochwalić światu zdobyciem stolicy wroga. Kościuszkowcy w natarciu Niedogodności, z jakimi na północy miasta miała do czynienia 2APG spowodowało w radzieckim dowództwie przydzielenie 6BP do jej bezpośredniego wsparcia. Zadaniem 6BP było w tych dniach zabezpieczenie przepraw przez kanały rzeczne, budowanie mostów pontonowych bądź remontowanie ocalałych mostów. Przez cały czas jednostki 6BP były pod ostrzałem moździerzowym oraz karabinów maszynowych. Dzięki bezpośredniemu wsparciu 6BP dla 2APG tej drugiej udało się uniknąć wielu niepotrzebnych strat i w łatwiejszy sposób przedrzeć się z północy w kierunku centrum miasta. Haubice w natarciu Trzecią jednostką polską, która brała udział w szturmie Berlina była 2. Pomorska Brygada Artylerii Haubic (2PBAH). 27 kwietnia 1945 roku 2PBAH rozpoczęła walki prowadząc ogień z parku Volksgarden w dzielnicy Siemensstadt. Na początku działań w Berlinie 2PBAH rozpoczęła tradycyjny ostrzał, lecz ze względu na działania w mieście szybko zrezygnowano z tej formy ostrzału na rzecz „ostrzału na wprost”. Zmiana prowadzenia ognia podyktowana była tym, że ogień haubic prowadzony w tradycyjny sposób burzył domy, tworzył leje w drogach, a nie niszczył bezpośrednio punktów oporu takich jak gniazda karabinów maszynowych, panzerfaustów bądź ukrytej artylerii. Niestety dla żołnierzy 2PBAH taka forma wykorzystania haubic powodowała wiele strat wśród artylerzystów. Po wykryciu punktu oporu należało „na klęczkach”, będąc wtulonym w koła i osłonę haubicy, przepchnąć ją w pobliże owego miejsca i rozpocząć ostrzał. Wielu artylerzystów w trakcie takich operacji zostało rannych od ognia karabinów maszynowych i wybuchających dookoła pocisków moździerzowych. Mimo strat i niedogodności udawało się żołnierzom 2PBAH zniszczyć kilkadziesiąt punktów oporu. Czasami dochodziło do niemożliwego wręcz wykorzystywania haubic w ostrzale prowadzonym z budynków na wysokości kilku pięter. Po wykryciu punktu oporu czy barykad niemożliwych do zniszczenia ze względu na trudne położenie atakujących rozbierano haubicę na części i wciągano poszczególne elementy na wysokość kilku pięter przy pomocy szmat, koców i innych materiałów. Następnie rozmontowaną haubicę wprowadzano do cudem ocalałego pokoju w budynku bądź jego ruin, by tam zmontować działo ponownie. Z tak prowizorycznego stanowiska prowadzono celny ostrzał nieprzyjaciela i jego punktów obrony. W dniu 1 maja 2PBAH została podporządkowana 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki w rejonie Tiergarten na południe od Sprewy. Kościuszkowcy Jako ostatnia do walki o Berlin stanęła 30 kwietnia w godzinach południowych największa polska jednostka – 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Kilka godzin po tym jak Józef Stalin wyraził zgodę na udział 1DP w walkach o Berlin, ta była już na pozycjach wyjściowych do ataku. 1DP pod dowództwem generała brygady Wojciecha Bewziuka została przydzielona, podobnie jak 6BP, do radzieckiej 2APG. Punktem koncentracji 1DP była berlińska dzielnica Charlottenburg. Poszczególne pułki 1DP zostały przydzielone do różnych jednostek 2APG, lecz mimo tego podziału działały w jednym kierunku natarcia, którego celem była dzielnica Tiergarten oraz dalej położona na wschód słynna Brama Brandenburska i centrum miasta, tak zwany sektor Z. Zadania bojowe 1DP były podobne do 6BP: zapewnienie jednostkom 2APG wsparcia piechoty celem ograniczenia strat czołgów w zażartych walkach w mieście. Powodzenie w walce zapewniało zdobycie i obsadzenie ruin i zgliszczy tak, by można było podciągnąć odwody. Czołgi radzieckie niszczyły zabudowania i miejsca oporu, a piechota natychmiast miała je obsadzić. Poszczególne pułki 1 DP, atakując rejon dzielnicy Tiergarten, stykały się z zaciętym oporem obrońców. Dość często dochodziło do sytuacji, gdy obrońcy zachodzili polskie i radzieckie oddziały od tyłu, wychodząc przez kanały i piwnice zrujnowanych domów i kamienic. Po północy 1 maja pułki 1DP zbliżyły się do stacji szybkiej kolei podmiejskiej w dzielnicy Tiergarten, gdzie doszło do zaciętych walk z obrońcami. Trudne walki o każdy dom, a raczej ruiny, ciągły ostrzał karabinowy i moździerzowy wymusił zaprzestanie walk i odczekanie do nastania świtu celem dokładniejszego rozpoznania zorganizowanej obrony. Jeden z uczestników walk, Zygmunt Duszyński, pisał już po wojnie: Berlin miastem kanałów „Niemcy nadal walczą, tak jakby to nie był rok 1945 i koniec wojny. Bić się trzeba było nie tylko o domy i ulice, ale o drzwi, okna i kominy na dachach. Oberwać po głowie można było z każdej strony, a najczęściej z tyłu i góry. Próby natarcia ulicami nie dały rezultatów i pułk przeszedł do natarcia przez domy i podwórza, przebijając przejścia w murach, niszcząc oddzielne punkty oporu i strzelców wyborowych”. Często dochodziło do przypadkowego kontaktu z obrońcami i wymiany ognia na kilkumetrowe odległości. Co chwilę po obu stronach wybuchały granaty i pociski moździerzowe. Hałas, wybuchy, kurz i dymy z płonących ruin to była sceneria, w jakich obu stronom przyszło walczyć. Czasami dochodziło do sytuacji, gdy nacierający żołnierze podchodzili pod spokojne miejsca, które nagle ożywały seriami z broni maszynowej i wybuchającymi pociskami moździerzowymi. Trzeba przyznać, że obrońcy miasta mimo braku zaopatrzenia, nawałnicy wrogich sił, ciągłego ostrzału artyleryjskiego i braku wsparcia z powietrza wykazywali determinację i wytrwałość w obronie swojego miasta. Największym niebezpieczeństwem dla atakujących były narożniki ulic silnie ostrzeliwane ogniem karabinów maszynowych. Strzelcy wyborowi tylko wypatrywali okazji takich jak przeskakujący przez ulicę żołnierz. Sekunda nieuwagi i traciło się życie. 1 maja miał się odbyć szturm generalny. Żołnierze 1DP zostali skierowani do ataku na stację kolei podmiejskiej i zabudowania politechniki berlińskiej. O godzinie 9 rano, po dwudziestominutowym ostrzale artyleryjskim, przystąpiono do szturmu. Atak ze wszystkich stron spowodował zamieszanie w szeregach obrońców, przez co łatwiej było radzieckim czołgistom wspomaganym polską piechotą podejść w dogodny sposób do punktów oporu. Podobnie jak w poprzednich dniach Niemcy zażarcie bronili swoich pozycji. Oprócz walk o politechnikę i stację kolei podmiejskiej nasi żołnierze musieli walczyć w podziemnych zabudowaniach metra. Wytyczne z Moskwy nic nie dały, na 1 maja nie udało się złamać niemieckiego oporu w Berlinie. Około godziny 10 rano przystąpiono do kolejnego ataku. Mimo męstwa z obu stron i ten atak nie przyniósł zwycięstwa. Kolejna fala ataku, o godzinie 14:30 na budynki politechniki, też nie skończyła się sukcesem. Dopiero nocny atak z trzech stron przyniósł rozstrzygniecie o świcie 2 maja. Już po zdobyciu budynków politechniki jeden z żołnierzy 1DP Witold Górecki zanotował: „Politechnika wydawała się twierdzą nie do zdobycia, ale wiele już takich twierdz zdobywaliśmy, więc i ta nie była dla nas straszna. Politechnikę w końcu opanowaliśmy. Niemcy bronili się zaciekle.” Zdobycie budynków politechniki, stacji kolei podmiejskiej oraz toru kolejowego w pobliżu Zoologischer Garten przez żołnierzy 1DP spowodowało przerwanie od zachodu centralnego pierścienia obrony. Udany atak spowodował wyjście polskich i radzieckich oddziałów na tyły Reichstagu i opanowanie ogrodu Tiergarten. Natarcie ze wszystkich stron na centrum Berlina stało się możliwe. Biało czerwona flaga w Berlinie Tragiczne położenie obrońców oraz samobójstwo Adolfa Hitlera w dniu 30 kwietnia spowodowało, że 2 maja o godzinie 2:40 dowódcy obrony Berlina zwrócili się do swoich odpowiedników po stronie sowieckiej z prośbą o przerwanie ognia. Widząc bezsens dalszej walki i niemożność przebicia się obrońców na zachód, niemieccy generałowie rozpoczęli pertraktacje. Radzieckie dowództwo przekazało niemieckim parlamentarzystom żądanie poddania się do godziny siódmej rano. Około tej właśnie godziny pododdziały 8. Armii Gwardii generała Wasilija Czujkowa doszły do historycznej Bramy Brandenburskiej. Coraz więcej żołnierzy radzieckich, a później i polskich, zaczęło świętować dojście w pobliże Aleksanderplatz i alei Unter der Linden. Ludzie płakali, obściskiwali się i strzelali na wiwat. Na Bramie Brandenburskiej zawisły radzieckie sztandary, a na kolumnie zwycięstwa i Reichstagu biało-czerwona flaga. 1DP straciła w trakcie walk o Berlin 539 rannych i zabitych żołnierzy – 8% stanu wyjściowego dywizji. Straty niemieckie były większe: około 1000 zabitych, 2500 wziętych do niewoli żołnierzy. 1DP zdobyła 36 kwartałów miasta, zniszczyła 28 dział i ponad setkę karabinów maszynowych, zdobyła 6 czołgów i 26 dział, 300 samochodów i 120 motocykli. Do godziny piętnastej wojska radzieckie i polskie opanowały całe miasto. W tym samym czasie nie wszystkie oddziały obrońców otrzymały informacje o zaprzestaniu walk, tak więc niekiedy dochodziło jeszcze do walk. Stolica III Rzeszy została jednak zdobyta, a do zakończenia wojny zostało zaledwie kilka dni. Bibliografia: 1. K. Kaczmarek, Oni szturmowali Berlin, Wyd: Książka i Wiedza, 1987 2. Mała Encyklopedia Wojskowa tom 1-3, Wyd: MON, 1971 3. Zdzisław Stąpor, Berlin 1945, Wyd: Bellona, 2005 Bitwa o Wielką Brytanię Bitwa o Wielką Brytanię Upadek Francji, na której obszarze walczył brytyjski korpus ekspedycyjny i wiele jednostek lotniczych, wstrząsnął opinią publiczną, ponieważ francuski potencjał militarny był powszechnie uważany za jeden z napotężniejszych na świecie. Sytuacja polityczno – militarna, jaka zaistniała w Europie po klęsce Francji, spowodowała faktyczne osamotnienie Wielkiej Brytanii. Anglia stała się jedynym państwem w Europie walczącym z Niemcami. Oddalona była w prawdzie od wojsk niemieckich wodami kanału La Manche, ale to jej nie gwarantowało bezpieczeństwa. Żaden rozsądny Brytyjczyk nie mógł bowiem w tych letnich miesiącach 1940 roku mieć gwarancji, że hitlerowcy nie zaryzykują rozpoczęcia inwazji. Toteż naród angielski przystąpił z determinacją do obrony ojczyzny. Należy podkreślić, że Wielka Brytania znalazła się w niezmiernie trudnej sytuacji militarnej po Dunkierce (operacja Dynamo). Wprawdzie ewakułowano 338 226 żołnierzy (w tym 26 175 Francuzów), ale cały sprzęt bojowy pozostał na francuskim brzegu i znalazł się w rękach niemców. Podczas ofensywy niemieckiej we Francji lotnictwo brytyjskie utraciło 959 samolotów, na ogólną liczbę 2691. Straty wśród brytyjskich pilotów w walkach nad Francją, Belgią, Holandią i kanałem La Manchewyniosły około 300 doświadczonych pilotów, których, niełatwo było zastąpić nowymi kadrami. Uszczerbek w sprzęcie lotniczym był jeszcze większy i stanowił jedną trzecią całości lotnictwa myśliwskiego RAF. Olbrzymie sukcesy odniesione przez Wermacht w pierwszym okresie drugiej wojny światowej wpłynęły na zmianę stanowiska Stanów Zjednoczonych. Rząd USA zaczął sobie zdawać sprawe z niebezpieczeństwa grożącego ze strony Niemiec. Wypadki jakie rozegrały się w Euromie latem 1940 roku spowodowały, że Stany Zjednoczone podjęły się dostaw broni dla Wielkiej Brytanii w zamian za bazy brytyjskie (porozumienie z 2 września 1940 r.) oraz udostępniły jej informacje wojskowo – techniczne. Mimo to Anglia po upadku Francji znalazła się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Została wypchnięta z kontynętu i poważnie osłabiona z militarnego punktu widzenia. Pozostała w zasadzie bez sojuszników – sam na sam z Niemcami, znajdującymi się u szczytu powodzenia. Sytuację Anglii uważano za beznadziejną. Bezpośrednia groźba jaka zawisła nad Wyspami Brytyjskimi wpłynęła niewątpliwie na umocnienie decyzji Churchilla kontynułowania wojny i przyczyniła się do zespolenia sił narodu angielskiego oraz szybszej mobilizacji posiadanych zasobów. Hitler dał swoim armiom czas na przygotowania inwazyjne do 15 września 1940 roku. W tym okresie Luftwaffe miała stworzyć dogodne warunki realizacji niemieckich planów. Rozpoczęła się największa w historii bitwa powietrzna. Zgodnie z podziałem przyjętym przez brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa bitwa o Anglię dzieli się na cztery fazy: 1) – r. – atakowanie lotnisk, portów i stacji radiolokacyjnych, walki o zdobycie panowania w powietrzu; 2) – r. – atakowanie lotnisk i zakładów przemysłu wojennego, atakowanie lotnictwa brytyjskiego w głębi wyspy; 3) – r. – bombardowanie dużych miast, a przede wszystkim Londynu i okolic; 4) – r. – przejście lotnictwa bombowego do działań nocnych, uderzenia bombowe na londyn i inne miasta. Natomiast w dzień działają nad anglią samoloty myśliwskie niejednokrotnie uzbrojone w bomby. Właściwa bitwa o Wielką Brytanię rozpoczęła się 8 sierpnia 1940 roku atakiem niemieckiego lotnictwa na brytyjski konwój morski oznaczony kryptonimem CW – 9. W rezultacie ataku 4 statki angielskie zostały zatopione, a 6 poważnie uszkodzonych (na ogólną liczbę 25). RAF stracił 19 samolotów unieszkodliwiając 31 maszyn wroga, przeważnie Ju – 87. W ciągu następnych 10 dni Niemcy dokonali następnych 25 nalotów na konwoje, porty i lotniska nadbrzeżne. W niektórych operacjach powietrznych uczestniczyło do 500 samolotów. Wszystki te uderzenia nie dały jednak pożądanych wyników. Wbrew przekonaniom i zapewnieniom Gringa straty floty brytyjskiej były niewielkie, a szkody w bazach morskich i stacjach radiolokacyjnych dość szybko naprawiano. Luftwaffe w tym okresie zdołała wyeliminować tylko jedną stację radiolokacyjną. Na dodatek, mimo dużych zniszczeń Brytyjczykom udało się utrzymać więkrzość lotnisk w stanie nadającym się do eksploatacji. Dążenie do wództwa niemieckiego do zniszczenia możliwie jak największej ilości angielskich samolotów wraz (z załogami) w powietrzu także nie zostało zrealizowane. W początkowej fazie bitwy lotnictwo niemieckie straciło aż 450 samolotów, podczas gdy Brytyjczycy 153 myśliwce, przy czym znaczna część pilotów (60) zdołała się uratować. Takie straty musiały spowodować zmianę niemieckich planów. Od 19 sierpnia do 5 września lotnictwo hitlerowskie dokonywała uderzeń na lotniska angielskie i częściowo na niektóre obiekty przemysłu wojennego. Głównym celem Luftwaffe stało się zniszczenie lotnictwa nieprzyjaciela. W tym okresie bitwy bardzo ucierpiały zakłady w Southampton, w których produkowane były samoloty Spitfire i zakłady w Brookland. 25 sierpnia zdarzył się wypadek szczególny który miał potem niebywałe skutki, jeden z bombowców mający zbombardować zbiorniki paliwa nad Tamizą, utracił oriętację, po drodze zrzucił swoje bomby na londyńskie City. W. Churchill polecił przeprowadzić natychmiast uderzenie odwetowe: 81bombowców RAF – u wystartowało jeszcze tej samej nocy nad Berlin. Należyta organizacja obrony przeciwlotniczej i wysoka jakość brytyjskich samolotów przyczyniła się w końcu do zadania Luftwaffe tak olbrzymich strat, że Niemcy zrezygnowali ze zniszczenia lotnictwa brytyjskiego. Nastąpiła kolejna korekta planu: hitlerowcy przystąpili do bombardowania ośrodków przemysłowych, politycznych, administracyjnych i portów morskich. Od 6 września do 5 października 1940 roku główne uderzenie lotnictwa niemieckiego kierowano na Londyn i jego okolicę. Celem tych nalotów obok wywołania paniki wśród ludności, było było osłabienie obrony powietrznej najważniejszych obiektów na wyspy. Zakładano, że zmusi się tym brytyjskie dywizjony do przebywania w powietrzu, gdzie zada się im niepowetowane straty. 7 września ponad 300 bombowców pod osłoną 600 myśliwców w dzień bombardowało gęsto zaludnione dzielnice Londynu. Te same obiekty były ponownie atakowane w nocy przez 250 bombowców. Lotnictwo niemieckie, dążąc do rozstrzygnięcia, rzuciło na szalę swoje wszystkie, poważnie już uszczuplone rezerwy. Od 7 września do 5 października dokonało ono 30 nalotów, tracąc jednak w tym czasie 863 samoloty. Momentem przełomowym w bitwie o Wielką Brytanię był dzień 15 września. W dniu tym Luftwaffe dokonała zmasowanego nalotu na Londyn. Ogółem w ciągu doby lotnictwo niemieckie wykonało ok. 1000 lotów bojowych. Mimo to brytyjskie lotnictwo myśliwskie i artyleria przeciwlotnicza zestrzeliły w sumie ok. 80 samolotów niemieckich i drugie tyle uszkodziło, tracąc przy tym 26 samolotów. Od tej pory niemieckie naloty stały się coraz mniej intensywne. I chociarz dzienne naloty trwały jeszcze do 31 października, to jednak zmniejszył się ich rozmach. Były one dokonywane przeważnie bez udziału bombowcówm, które zastąpiono myśliwcami zabierającymi na pokład bomby. Od 6 października Londyn i inne miasta angielskie bombardowano przeważnie w nocy. W listopadzie Niemcy przeprowadzili naloty na ważniejsze obiekty przemysłowe Anglii taki jak: Coventry, Birmingham, Sheffield, Manchester, Bristol, Glasgow, Hume i Belfast. Szczególnie silnie bombardowano Coventry i Londyn. Dzień 31 października przyjmuje się za datę zakończenia bitwy o Anglię. Wielka Brytani utrzymała się jako ważny czynnik strategiczny na zachodzie Europy. I choć bombardowania nocne trwały ze znacznym natężeniem do połowy 1941 roku, powodując ogromne straty wśród ludności cywilnej i urządzeń przemysłowych, to jednak nie miało to większego znaczenia dla losów wojny niemiecko – brytyjskiej. Wyniki i znaczenie bitwy Bitwa o Wielką Brytanię zakończyła się klęską hitlerowskiej Luftwaffe. W czasie jej trwania zniszczono 1733 samoloty niemieckie, przy czym brytyjskie lotnictwo myśliwskie zestrzeliło 1437, artyleria przeciwlotnicza – 273, a przeciwlotnicze karabiny maszynowe – 23 samoloty nieprzyjaciela. Natomiast natomiast straty RAF wyniosły: 915 samolotów zniszczonych i 643 uszkodzonych; 515 pilotów poległo. W wyniku bombardowań lotnictwa niemieckiego do końca 1941 roku poległo 44 tys. Ludzi a 50 tys. Ludzi odniosło ciężkie rany. Wprawdzie Niemcy zdołali zburzyć ponad milion domów, ale lotnictwu Gringa nie udało się zadać poważniejszych strat przemysłowi Wielkiej Brytanii. Niszczenie miast i ośrodków przemysłowych oraz masowe zabijanie ludności cywilnej sprawiły, że opór narodu angielskiego jeszcze bardziej się umocnił. Bitwa spowodował też duże wyniszczenie kadry doświadczonych pilotów Luftwaffe, straty której nie udało się później zrekompensować. Później pomimo wzrastającej liczby produkowanych samolotów, ciągle odczówano brak dobrze przygotowanego do działań personelu latającego. Bitwa o Anglię dowodzi, iż skutki bombardowania lotniczego, jeśli nie są natychmiast wykorzystywane przez inne rodzaje sił zbrojnych, szczególnie przez wojska lądowe, nie mają tak dużego znaczenia, jak się przed wojną wielu teoretykom wydawało. W historii zmagań narodów Europy z hitlerowskimi Niemcami w czasie II wojny światowej bitwa o Wielką Brytanię zajmuje bardzo istotne miejsce. Porażka nad Anglią niemieckiego lotnictwa, duże straty; wszystko to miało nie tylko materialny, ale – a może i przede wszystkim – psychologiczny. Znalazła się nareszcie siła, która oparła się niezwyciężonym siłom zbrojnym III Rzeszy. Niemcy ponieśli pierwszą o znaczeniu strategicznym porażkę w drugiej wojnie światowej. Wydaje się jednak, że to nowocześnie zorganizowany system obrony powietrznej w Anglii, właściwie wykorzystane najnowsze osiągnięcia techniki wojskowej (radiolokacja), świetne wyszkolenie i talent lotników Wspólnoty Brytyjskiej, Polaków i Czechów były zasadniczym czynnikiem załamania niemieckiej inwazji powietrznej. J. Fuller (angielski generał) uważał, że bitwa o Wielką Brytanię była swoistym środkiem ciężkości II wojny światowej, niezrealizowanie przez Niemców inwazji na Wyspy Brytyjskie było początkiem zmierzchu Hitlera. Overlord Overlord to kryptonim operacji sił morskich i powietrznych aliantów we Francji, trwającej od 6 czerwca (D-day) do końca sierpnia 1944 roku. Overlord zapoczątkowało lądowanie wojsk inwazyjnych i walki w Normandii. 15 sierpnia sprzymierzeni wylądowali w rejonie Tulonu i Nicei. Operacja ta rozpoczęła bitwę o Normandię i spowodowała powstanie drugiego frontu, aby odciążyć Rosjan na froncie wschodnim i zmusić Niemców do walk na dwa fronty. W pierwszej fazie Overlord wzięło udział 156000 żołnierzy wojsk lądowych. Była to równierz największa akcja desantowa jaka miała miejsce w historii ludzkości, wzięło w nim udział 12000 okrętów (w tym 4126 barek do przewozu ludzi), ponad 10000 samolotów bojowych, 2300 transportowych i 2600 szybowców. Polacy mieli w akcji swój udział, wśród żołnierzy znalazła się 1 Dywizja Pancerna gen. S. Maczka, ponadto lekki krążownik "Dragon", niszczyciel "Błyskawica", torpedowce "Krakowiak" i "Kujawiak" oraz lotnictwo myśliwskie i bombowe. Overlord, połączony z Market-Garden, zapoczątkował końcową fazę klęski wojsk hitlerowskich. Alianci mieli miażdżącą przewagę, a odciążając front wschodni przyczynili się do zagłady Niemiec. Akcja ta miała nie tylko na celu pomoc Sowietom. Churchil przerażony szybkością wojsk rosyjskich, chciał uchronić Europę Zachodnią przed zalaniem jej przez Armię Czerwoną. Z tego powodu zorganizowano Overlord i "zatrzymano" Rosjan na Łabie

walki w czasie bitwy o anglię w 1940 roku trwały