Mój tata był lekarzem z powołaniem a mama agrotechnikiem i projektowała piękne ogrody. Czekali w kolejce pod gabinetem, mimo że tata był lekarzem i mieli pierwszeństwo. Tata był lekarzem wojskowym i na święto Ludowego Wojska Polskiego zabierał mnie do jednostki.
tata (język polski): ·↑ Hasło „tata” w: Słownik języka polskiego, Wydawnictwo Naukowe PWN.· ↑ Jan Łoś, Nazwy stopni pokrewieństwa i powinowactwa w dawnej
Edukacja. Film „Mój tata jest rybakiem". Film stworzony z myślą o uczniach i ich nauczycielach. Widzowie wraz z główną bohaterką – córką rybaka odkryją znaczenie zrównoważonego rybołówstwa dla ochrony ekosystemów morskich, dowiedzą się, jak wygląda praca rybaków oraz dlaczego problem nadmiernych połowów zagraża naszym
Książka Moja mama, mój tata ma dwie perspektywy. Pierwsza to punkt widzenia dziecka. Czytamy proste zdania, interpretujemy ilustracje i szukamy w nich szczegółów własnych doświadczeń. Druga perspektywa przeznaczona jest dla rodzica, który definiuje swoje rodzicielstwo we wszystkich odcieniach emocji.
Dzięki swojej naturze, mój ojciec został mistrzem świata. Mam nadzieję, że powtórzę ten wyczyn. Jaroslav Sakala jest jednym z ostatnich czeskich skoczków narciarskich światowej sławy. W 1992 roku wywalczył drużynowy brąz na igrzyskach w Albertville. Rok później powrócił z trzema medalami z mistrzostw świata w Falun.
Im większy opór, tym przyjemność większa. W latach 2009–2010 Magnus Carlsen współpracował z byłym wieloletnim mistrzem świata, Garrim Kasparowem, który karierę zakończył w 2005 roku [58] [59]. W 2012 Kasparow wyraził opinię, iż jego zdaniem Carlsen mógłby stosunkowo szybko osiągnąć poziom 2900 punktów rankingowych
UTUe. Julia Pożarlik (Przegląd Sportowy): Zanim zaczniemy rozmowę o żużlu to wiem, że twoją inną pasją jest gra na gitarze. Skąd takie zainteresowanie? Wilbur Hancock (syn Grega Hancocka, czterokrotnego mistrza świata na żużlu): Dorastając, moja mama zawsze chciała, abym spróbował gry na instrumencie lub uprawiał inny sport. Próbowała mnie odciągnąć od wyścigów żużlowych nie dlatego, że za nimi nie przepadała, ale dlatego, że żużel wiąże się z wieloma rzeczami, które nie są łatwe. Dlatego też zacząłem grać na gitarze. Początkowo nie podobało mi się to, ale mama namawiała mnie na lekcje i mimo, że początki były trudne to powoli zacząłem robić postępy i teraz uwielbiam grać na gitarze. Czy w związku z tym masz ulubionego gitarzystę? Lubię Johna Mayera. Jest bardzo utalentowanym muzykiem i zdecydowanie jednym z moich ulubionych gitarzystów. Kiedy byłeś młodszy, byłeś przy żużlu nie tylko z perspektywy dziecka jednego z żużlowców. Miałeś także okazję przeprowadzać wywiady z najlepszymi zawodnikami cyklu Grand Prix. Jak Ci się to podobało? Pomysł był taki, żeby zrobić to na jednej z rund cyklu Grand Prix. Cała idea bardzo mi się spodobała i bez wahania się na to zgodziłem. Byłem małym dzieciakiem, który nie miał dużego doświadczenia w wyścigach, więc to była świetna okazja, żeby poznać bliżej wszystkich znakomitych zawodników. Kiedyś wspominałeś, że gdy dostałeś swój pierwszy motocykl, to Chris Holder dał ci błotniki oraz tarczę do koła. Jaka historia się za tym kryje? Byliśmy na wyścigu w Motali w Szwecji, a w tym czasie Chris i mój tata jeździli w tej samej drużynie. Tata rozmawiał prawdopodobnie z Chrisem i w ten sposób dowiedział się, że mam pierwszy motocykl. Powiedział wtedy „mam w vanie błotniki, jeśli chcesz”, po czym poszedł po nie, a kiedy wrócił powiedział „oto twoje pierwsze błotniki do motocykla”. Więc je wziąłem i założyłem. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdjąłem je z tego motocykla, uwielbiałem je (śmiech). Nadal je masz? Wydaję mi się, że tak, ale nie jestem pewny, czy są tutaj, czy w Szwecji. Tata jest twoją największą inspiracją? Oczywiście. Jest dla mnie największą inspiracją bez względu na to, czy jest to związane z żużlem, czy ze zwykłymi rzeczami. Jest idealnym przykładem dobrego człowieka. Zawsze stara się zadowolić każdego. Jest bardzo miłą osobą i pomoże ci bez względu na sytuację, w której się znajdziesz. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że tata pomaga ci mentalnie. Co to właściwie znaczy? Niezależnie od tego, w jakim punkcie życia się znajduję, zawsze będzie starał się doradzić mi, jak podążać we właściwym kierunku. Zawsze powtarza „możesz doprowadzić konia do wody, ale nie zmusisz go do picia”. To znaczy, że będzie próbował poprowadzić mnie we właściwym kierunku, bez względu na to, czy będzie to żużel, czy będą to ogólne życiowe wybory, ale nigdy nie będzie mnie do niczego zmuszał. Zawsze stara się popchnąć mnie we właściwym kierunku i widać to przykładowo wtedy, kiedy trudno jest mi dojść do punktu, w którym chcę być. On wtedy wkłada w to 110% wysiłku, ponieważ chce, żebym ja, Bill czy Karl byli dobrzy w czymkolwiek, co chcemy robić w naszym życiu. Jaka w takim razie jest najważniejsza rada, którą usłyszałeś od swojego taty? Myślę, że: „jesteś tak dobry jak twój ostatni wyścig”. Nawet jeśli masz kiepski wyścig, wychodzisz i starasz się zrobić jak najwięcej w następnych dwóch, trzech lub nie ważne ilu biegach. Czy nie przytłacza cię fakt, że gdy twój tata osiągnął tak wiele sukcesów w swojej karierze to te oczekiwania od ciebie będą równie wysokie, a może i nawet większe? Ludzie mogą oczekiwać ode mnie czegokolwiek chcą. Ja mam swoje własne cele i wymagania wobec siebie, dlatego chcę być najlepszy, jak tylko potrafię. Nawet jeśli nie zostanę mistrzem świata, będę w pełni szczęśliwy w tym, co robię. Moim celem jednak jest zostać mistrzem świata, czy to będzie raz, cztery, pięć, czy sześć razy. Kto wie? Ludzie mogą myśleć, że mój tata ma cztery tytuły na koncie, więc też powinienem tyle zdobyć. Ja będę starał się to przebić i może będę 5-krotnym mistrzem świata (śmiech). Szczerze mówiąc to dla mnie najważniejsze będzie dostanie się do czołówki i wtedy bez względu na okoliczności będę dawał z siebie wszystko za każdym razem, kiedy będę się ścigać. Gdy słyszę nazwisko Hancock, to od razu mam przed oczami niezwykle wyluzowanego i uśmiechniętego człowieka. W twoim przypadku też tak jest. Skąd to się u was bierze? Myślę, że mój sposób myślenia o wyścigach i życiu jest oparty na relacji z moim tatą, ponieważ dorastałem w jego obecności i byłem z nim blisko. Zawsze powtarzał mi, żebym nigdy nie przestawał się uśmiechać. Jeśli nigdy nie przestaniesz się uśmiechać, nigdy nie zboczysz na złą drogę. Musisz po prostu myśleć o pozytywnych stronach swojego życia i to głównie stąd czerpię cały optymizm. Nawet jeśli staram się być inną osobą niż mój tata, jest wiele umiejętności, których chciałbym się od niego nauczyć, a także wiele cech osobowości, które chciałbym od niego nabyć. Czy marzysz o ściganiu się w parze ze swoim tatą? Zdecydowanie! To byłoby coś niesamowitego. Nie sądzę, że kiedykolwiek byłbym w stanie go pokonać. Nawet gdyby miał 75 lat to i tak „skopałby mi tyłek” na motocyklu.. Ostatnio trenowaliśmy i poziom, jaki prezentował był po prostu obłędny. On tego nigdy nie zapomni. Druga część rozmowy z synem Grega Hancocka w najbliższych dniach.
Woffinden przed zawodami w Toruniu miał 25 punktów przewagi nad ubiegłorocznym mistrzem Gregiem Hancockiem. Obaj w fazie zasadniczej nie zachwycili, zdobywając zaledwie 8 punktów. Wrocławskiemu Anglikowi nie dało to nawet awansu do półfinałów i mógł tylko obserwować, co zdziała Amerykanin. Kiedy jednak Hancock dotarł do mety półfinałowego wyścigu jako ostatni, wiadomo juz było, że nie odrobił żadnego punktu do Woffindena i zawodnik Sparty zachował 25-punktową przewagę, co oznacza, że nawet jeśli nie wystartuje w Melbourne, nikt nie może mu już odebrać tytułu mistrza świata. - Bardzo żałuję, że nie może mnie teraz oglądać mój ojciec, Rob. Trudno porównać dwa zdobyte przeze mnie mistrzostwa. Bardzo ciężko w tym roku pracowałem i to się opłaciło. W ubiegłym sezonie popełniłem kilka błędów, nie zrobiłem tego, co należało. Ostatnie trzy lata pozwoliły mi jednak ugruntować swoją pozycję w czołówce i udowodnić, że będę w niej przez kilka ładnych sezonów. To nie jest komfortowa sytuacja, gdy cieszysz się z mistrzostwa, bo przyjaciel i rywal przyjechał na ostatnim miejscu. W zeszłym roku to Greg był jednak w podobnej sytuacji, ale zapewniłem go, że wrócę silniejszy i tak się stało – cieszył się „Tajski” Powody do radości może mieć także inny żużlowiec Sparty Maciej Janowski. Popularny „Magic” w Toruniu dotarł do finału, w którym uległ Nickiemu Pedersenowi i Jasonowi Doyle’owi. Po tym turnieju ma jednak aż 16 punktów przewagi nad zajmującym dziewiątą lokatę Duńczykiem Peterem Kildemandem, 18 nad klubowym kolegą Michaelem Jepsenem Jensenem i 19 nad Szwedem Andreasem Jonssonem i tylko jakiś katastrofalny występ mógłby pozbawić go co najmniej ósmego miejsca w tegorocznym cyklu Grand Prix.
Kiedyś, gdy pisałam o mamie, obiecałam Wam, że pojawi się coś o tacie. I jest. Dojrzałam do pisania i o tacie. Czy Wy też czasem zauważacie mistrzostwo Waszych ojców? Tatusiowie są mistrzami. Może nie wszyscy. Potrafią bardzo dużo rzeczy naprawić, a jak nie potrafią, to próbują. Zawsze mają zdrowe spojrzenie na świat. Dobrze się robi z nimi zakupy (nie patrzą na ceny sukienek). Uczą jeździć na rowerze. I na nartach. I w ogóle. Są tatusiami. Pierwszymi naszymi mężczyznami. I chyba bardzo wiele naszych późniejszych relacji damsko-męskich zależy od relacji z naszym tatą. Nie wiem jak to jest być synkiem tatusia, wiem jak być córeczką i to jest bardzo fajne! :) A potem nasi tatusiowie stają się jeszcze większymi mistrzami, gdy plotą bzdury przy kolacji i sypią dowcipami, na które należy podnieść lewą rękę, bo są one żartami jednoosobowymi. Mój tata jest mistrzem świata. Chyba we wszystkim co robi. Mam nadzieję że Wasi ojcowie również. Bo taki tata to skarb.
i Paweł Zatorski z synem świętuje mistrzostwo świata Samuel Zatorski ma dopiero roczek, ale już wie, kim jest jego tatuś i otwarcie to pokazuje. Syn libero reprezentacji siatkarzy Pawła Zatorskiego i jego żony Agnieszki został ubrany w okolicznościową koszulkę związaną z triumfem naszej drużyny narodowej w mistrzostwach świata w Bułgarii i Włoszech. Gdy tylko „Zati” zjawił się w domu po powrocie z Turynu, przywitał go słodki szkrab, a napis na plecach rozwiewa wątpliwości: „Mój tata jest mistrzem świata”. „Ależ czekałem na tę chwilę” – przyznał Zatorski na swoim profilu instagramowym. Libero Biało-Czerwonych jest jednym z pięciu graczy zespołu, którzy zdobyli złoto mundialu drugi raz z rzędu.
Niewielu ludzi na świecie porusza się po wodze tak szybko jak on – w końcu zbitka „F1” w nazwie jego sportu do czegoś zobowiązuje. Choć w zasadzie bliższe prawdy jest stwierdzenie, że jego łódź szybuje nad taflą, niż po niej pływa. Na sport motorowodny skazany był zresztą niemalże od dziecka. Łódkami ścigali się jego tata i brat – i to z sukcesami. Nie narzeka na budżet, którym jego zespół dysponuje w trakcie sezonu, ale nie ukrywa też, że różnice w przepaści finansowej pomiędzy nim, a najbogatszymi konkurentami, pokonuje zaradnością, latami doświadczeń oraz polską myślą techniczną. O tym, jak zbudowany jest wodny bolid, oraz kosztach i niebezpieczeństwie, związanym z uprawianiem tego sportu. O pay driverach i swojej drodze do najbardziej prestiżowych motorowodnych wyścigów na świecie. Na te i wiele innych pytań odpowiedział nam Bartek Marszałek, pierwszy i jak na razie jedyny Polak ścigający się w F1H2O, czyli motorowodnej Formule SZCZEPANIK: Bartku, to czym się poruszasz – bo nie do końca można nazwać to pływaniem – w niczym nie przypomina łodzi w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Z czego w ogóle zbudowane jest to coś?BARTŁOMIEJ MARSZAŁEK: Podobnie jak samochód Formuły 1 w niczym nie przypomina tych, które widzimy na drodze, tak samo motorówka F1 niewiele ma wspólnego z tymi, które na co dzień widujemy na rzekach i jeziorach. Jest w całości zbudowana z kompozytów węglowych, czyli z karbonu. To modny materiał wśród tunerów samochodowych, montujących do swoich samochodów spoiler, maskę czy karbonowe lusterka. Nie dziwię się, bo to materiał przyszłości – jest bardzo mocny i zarazem lekki. Dlatego wykorzystuje się go w wyścigach i nie tylko, bo Dreamliner – flagowy samolot Boeinga – również jest zrobiony w dużej mierze z włókna zaletą włókna węglowego jest prosta zależność – stosunek masy do wytrzymałości Ale kompozyt można bardziej dostosować do swoich potrzeb. Generalnie elementy kompozytowe produkuje się z foremek – trochę tak, jak dzieci robią babki z piasku. Napełniasz formę, odciskasz i kształt zostaje. Ale w przypadku łodzi, samo odbicie jej kształtu nic by nie dało. Trzeba w niej wykonać poszczególne elementy, pływaki, jedną i drugą płozę. To wszystko następnie jest składane w precyzyjnych stelażach. Natomiast w środku bolid ma specjalne użebrowania. Wszystko dlatego, że na zakrętach na łódź oddziałują tak ogromne siły, że bez tego wszystko by się połamało. Dodatkowo maszyna posiada pióra resorowe, złożone z dwudziestu pięciu warstw specjalnie dobranych drewien. Stworzenie takiej łodzi to tysiące godzin roboczych i pracy w laboratoryjnych że ta łódź w niczym nie przypomina zwykłych motorówek. Zacznijmy od tego, że ona nawet nie do końca pływa…Ja zawsze używam określenia, że uprawiam sport, w którym jest trochę pływania, latania i jeżdżenia. To czyni F1H2O wyjątkowym. Ta łódź płynie w zakręcie, bo wtedy rzeczywiście wbijam się w wodę. Natomiast na prostej, im mniej dotykasz wody, tym szybciej pędzisz. Ale tu mamy bardzo wąski margines błędu. Kiedy za bardzo podniesie się łódź z wody, wtedy można zrobić tak zwanego flipa. Tak że ważne jest wymieszanie żywiołów. Liczy się dla mnie nie tylko woda, jako podłoże, ale również wiatr. Jednak wodzie również poświęcamy sporo uwagi – to żywa materia. Coś zupełnie innego, niż beton czy asfalt wylane z ciężarówki. Francesco Cantando, weteran F1H2O z którym przez pięć lat jeździłem w jednym zespole, powiedział kiedyś, że przez czterdzieści lat uprawiania tego sportu, nigdy nie przejechał dwóch takich samych kierowca może doprowadzić do flipa? Chodzi o to, że mogę zmieniać położenie silnika względem łodzi. Czyli odstawiać go, albo dostawiać i wynurzać lub zanurzać z tafli wody. Kiedy odsuwam jednostkę napędową, wtedy łódź zaczyna frunąć. Kiedy już frunie, muszę usadowić łódkę w strumieniu powietrza. Natomiast na zakręcie łódka wbija się pływakami w wodę. Wtedy dzieje się magia bolidów motorowodnych – wszystko, co ma koła, wpadłoby w poślizg. Tutaj, jadąc ponad dwieście kilometrów na godzinę, bez hamowania możesz zmienić kierunek jazdy. A nawet się w twoim warsztacie. Po twojej lewej i prawej stronie, otaczają cię bloki silników. Istnieje dużo ograniczeń, związanych z jednostkami napędowymi i nie tylko? W końcu w samochodowej Formule 1 – od porównań do której nie uciekniemy – regulamin techniczny ma ponad 150 stron. U nas jest tak samo – regulamin to dość obszerna książka, więc nie będę tu wchodził w szczegóły. Ale określone są w nim główne rzeczy homologacyjne – jak pojemność silnika, rozmiar cylindrów, i tak dalej. Załóżmy, że mam określonych czterdzieści parametrów, których nie mogę przekroczyć. Na chłopski rozum, najlepiej byłoby zrobić wszystkie na maksa. Ale to tak nie działa – jeżeli gdzieś chcesz dodać, to musisz ująć w innym miejscu. Nasza praca to komponowanie silników na miarę torów, po których się ścigamy, Musimy dobrać charakterystykę sprzętu do warunków, w których silnik ma jechać. Na przykład silnik, który ma szybciej przyspieszyć, będzie miał mniejszą prędkość bloki wyglądają na kawał są końskie silniki. Tłok wygląda jak kubek od herbaty. Silniki są dwusuwowe, nie posiadają praktycznie żadnej elektroniki, poza tą niezbędną – czyli rozrusznikiem i wtryskiem paliwa. Nie mają też żadnej turbosprężarki. Stara szkoła motorsportu. Dwa i pół litra pojemności, generujące czterysta pięćdziesiąt koni mechanicznych mocy. To jednostka wyżyłowana do granic możliwości. Po dwóch godzinach pracy takiej jednostki, wszystko co jest w niej mechaniczne i się kręci, jest wymieniane na nowe, bo nie wytrzymuje dłużej. Dla porównania, w normalnej motorówce, przy dobrym serwisowaniu, tego typu części mogłyby działać piętnaście-dwadzieścia lat kontra dwie godziny – godziny, jak dobrze wszystko ustawisz. Możesz złożyć najlepszy silnik w całej stawce, ale kiedy go odpowiednio nie ustawisz, to nie będziesz miał oczekiwanego efektu. Silniki dostraja się już stricte do pogody. Ja używam do tego specjalnego urządzenia, które pobiera próbkę powietrza. Ono analizuje temperaturę, wilgotność powietrza i różne inne parametry, na podstawie których możemy dokładnie skalibrować działanie silnika. Oczywiście, my jako zawodnicy nie robimy tego sami. To precyzyjna praca, za którą odpowiedzialni są inżynierowie – którzy ze względu na posiadaną wiedzę, nie mogą narzekać na zarobki. Zwłaszcza, że tu nie ma jak w samochodzie – jak coś nie działa, to nie zaświeci się kontrolka „check engine”. Kiedy u nas coś się psuje, to łódź zwykle staje w płomieniach. Przy takich siłach i obrotach awarie są bardzo dotkliwe – mamy części, które szybko się zużywają. Awarie są dotkliwe i dosyć częste. Łodzie są zbudowane z drogiego włókna węglowego. Nasuwa się pytanie o koszty tego sportu. Na przykład w ujęciu rocznym. Trudno określić tu górną granicę. Patrząc na przykład na moich konkurentów, takich jak Team Abu Dhabi, który obecnie jest liderem w klasyfikacji generalnej, czy też chiński CTIC Team, to są kwoty liczone w milionach euro w skali roku. Ale to jest sport i wszystko zależy od skali porównania. Dla wielu innych dyscyplin to są ogromne kwoty. Ale na piłce nożnej, gdzie klub potrafi wydać na jednego zawodnika ponad sto milionów euro, takie cyfry nie robią wrażenia. Topowy zespół F1H2O może wydać nawet trzydzieści-czterdzieści milionów euro rocznie. Z pewnością jest to sport drogi pod kątem w tym sporcie pojęcie pay drivera?Oczywiście. Ja przez lata nie mogłem zadebiutować w F1H2O tak, jak robi to wielu kierowców wsiadających w pay driverowy fotel, bo bogaty tata, wujek czy inne grono sponsorów wykupiło miejsce w zespole. Wtedy zadaniem takiego kierowcy jest wyłącznie jazda. Ubiera się w kombinezon, kask, ma nad sobą sztab ludzi, dostaje łódź, dobrego radiomana – bardzo ważna osobę, która prowadzi zawodnika podczas wyścigu. Ja tego wszystkiego nie miałem. Przez lata uczyłem się samemu i przez to redukowałem też koszty. Oczywiście, muszę funkcjonować na pewnym poziomie finansowym, by zakupić cały sprzęt, wszystko zorganizować, dojechać na miejsce jestem uzależniony od nikogo z zagranicy na tyle, bym nie mógł sobie z czymś poradzić w razie problemów – na przykład z dostawą części. Wciąż muszę się dużo nauczyć, lecz jestem już na takim etapie, że korzystając z wiedzy wielu osób dookoła – w tym, co warto podkreślić, większości polskich specjalistów i podwykonawców – konfrontujemy naszą myśl techniczną na świecie. To jest fajne w tym wszystkim, ten sportowy patriotyzm. Kiedy wchodząc na podium zawodów F1H2O, trzymałem w ręku polską flagę, widziałem łzy w oczach moich ludzi, to rozpierała mnie prawdziwa na to, że mamy kolejną cechę wspólną z „normalną” F1 – zespół zespołowi nie jest równy. To trochę wiąże się z poprzednim wątkiem. Nie chcę tu zabrzmieć jak ktoś, kto narzeka na to, że zawodnicy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich mają więcej, a ja nie mam aż takich warunków, więc nie mam z nimi szans. Tak nie jest – głównie dzięki wsparciu PKN ORLEN, który pozwolił mi wejść na jeszcze wyższy poziom w tym sporcie. Ale te budżety nie muszą być takie, jak w ZEA. W końcu ostatecznie jeden człowiek wsiada w jedną łódkę z jednym silnikiem. Powiem nawet, że liczba ludzi pracujących w załogach konkurentów, to dla mnie czasami przerost formy nad treścią. Więc nie jest tak, że nie mogę wygrać, bo czegoś mi przeciwnie – na przykład teraz po raz pierwszy w życiu mogę rozpocząć proces testów na wodzie w trakcie sezonu. Bo, puentując ten wątek, dotarłem na podium F1H2O jako zawodnik, który pomiędzy zawodami ani razu nie trenował. I co, miałem wtedy usiąść i powiedzieć, że to wszystko nie ma sensu, bo nigdy nie będę miał tyle pieniędzy? Nie można tak myśleć. Tak samo, jak młode dzieciaki, widząc kolegów, którzy na boisku mają lepsze korki, nie mogą myśleć, że są gorsi. Ostatecznie najważniejsza jest głowa i podejście do tego zacząłeś wątek tego, jak wyglądała twoja droga do F1H2O, to opowiedz o tym więcej. W końcu na taki sport trzeba poświęcić trochę środków. O tobie słyszałem, że w pewnym momencie sprzedałeś mieszkanie, by mieć pieniądze na zakup łodzi. Po czym niedługo później miałeś w niej wypadek…Tak, długo nią nie popływałem. Po wypadku była w takim stanie, że nawet jej nie zabrałem z powrotem do domu. Zaczynając uprawiać ten sport, nie patrzyłem na żadne przeszkody. Tak bardzo chciałem i byłem zapatrzony w te marzenia, że wręcz ujmowałem swoją postawą wielu ludzi, którzy pomagali mi dochodzić do tego wszystkiego. Z perspektywy czasu, kiedy dziś mam na głowie cały proces konstruowania, kontroli, konstrukcji silników, logistykę, czasami nawet tęsknię do czasów, w których miałem tę beztroskę w pracujemy z moimi ludźmi, to czasami sobie wspominamy, że dawniej miałem jedną sztukę każdej części. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego co będzie, kiedy któraś się zepsuje. Ale to jest piękne – gdyby nie tamte doświadczenia, to z pewnością nie doszedłbym do tego poziomu. A trochę czasu już mija – pierwszy raz wsiadłem w łódkę wyścigową w 2005 roku. Z kolei do Formuły 1 dostałem się w 2011. Jednak dopiero teraz czuję, że rzeczywiście dotarłem do tego najwyższego poziomu w tym sporcie trzeba być perfekcjonistą?To zależy, jak rozumieć perfekcjonizm. Ja chciałbym uniknąć jakiegoś przesadnego podziwiania mnie. Wielu dziennikarzy z którymi rozmawiam, mówi mi, że to co robię, jest wyjątkowe, bo w dużej mierze sam dbam o wiele aspektów technicznych. Ale ostatecznie w tym sporcie nie chodzi o to, kto umie złożyć silnik, tylko kto najlepiej potrafi prowadzić łódkę. Niczego nie ujmuję swoim konkurentom – to nic złego, że oni mają wyłącznie wsiąść, pojechać i wygrać. W końcu kierowca jest od kierowania, a odpowiedni inżynierowie od poszczególnych elementów działania nie mogłem wybrać innej drogi w tym sporcie, by dotrzeć do obecnego poziomu. Mieszkanie, o którym wspominałeś, to tylko jedno z niewielu poświęceń, które przydarzyły się na mojej drodze. Ale mieszkanie ma wartość materialną. Dużo cenniejsze jest to, co musisz dać w zamian, jeżeli chcesz coś osiągnąć i podążać za swoją pasją. To czas, to pogodzenie się z tym, że nie masz dużego grona znajomych, bo jesteś jak Włóczykij w Muminkach. Ale doświadczenie które zdobywasz w takcie tej podróży, jest dużo cenniejsze niż mieszkanie. Swoją drogą, ono zaspokoiło połowę budżetu na używaną łódkę do Formuły 2 – klasy dużo tańszej od F1. Jednak to też odpowiada na pytanie, o jakim poziomie finansowym mówimy w tych gdzieś swój sufit w tym sporcie?Sport z pewnością nauczył mnie tego, że trzeba się uzbroić w cierpliwość. Nie mam gwarancji, że kiedykolwiek zostanę mistrzem świata F1H2O. Ale marzę o tym i wiem, jakie kroki trzeba podjąć, żeby osiągnąć ten przykładem człowieka, który pasję do tego sportu wyniósł z domu. Twój tata, Waldemar, jest legendą sportów motorowodnych, sześciokrotnym mistrzem świata w różnych klasach. Twój świętej pamięci brat, Bernard, również wywalczył tytuł mistrza świata w klasie O-350. Czułeś presję, że musisz im dorównać?Nie, rodzice nawet byli przeciwni temu, bym zajął się tym sportem. Nie ma się co dziwić chociażby mojej kochanej mamie, która w trakcie kariery taty przeżyła swoje. Oczywiście, są piękne chwile medali, plebiscytów, uhonorowań – jako dziecku bardzo imponowało mi to, jak ludzie szanowali tatę. Ale pamiętam też drugą stronę medalu. To jak nie wracał do domu. Jak mama ze łzami w oczach mówiła mi i bratu, że miał wypadek i musi zostać na miejscu trochę dłużej, kiedy tak naprawdę nie wiadomo było, czy przeżyje. W takich momentach mama zastępowała oboje rodziców – była i jest bardzo dzielną kobietą. Może dlatego podświadomie szukałem podobnych wartości w mojej partnerce. Bo życie z takim pozytywnie zakręconym świrem nie jest łatwe. Ale z drugiej strony, życie z pasjonatem-artystą chyba byłoby gorsze. Tam do wszystkiego dochodzą bardziej niezdrowe rzeczy. (śmiech)Pozwól, że nie będziemy wnikać w problemy artystów, wróćmy do nas w domu wszystko kręciło się wokół sportu. Pamiętam, jak jeździłem z bratem i rodzicami na zawody. Te kolejki, stanie na granicach w polonezie wyładowanym towarem. Jedna łódka na dachu, druga w przyczepie – piękne czasy. To życie rodzinne zawsze podsuwało sport blisko mnie. Ukończyłem szkołę sportową przy Konwiktorskiej, gdzie trenowałem przez kilka lat pływanie. Grałem też w koszykówkę. Ale gdzieś w podświadomości zawsze ciągnęło mnie do łódki. Na Polonii, vis-a-vis basenu znajdował się barak w którym tata trzymał swój sprzęt. I tak zakochałem się w tym mój świętej pamięci brat zaczął startować, w 2003 roku został mistrzem świata. Wtedy już cały czas byłem przy tych łodziach, pomagałem, to było całe moje życie. Niestety, brata odebrała mi choroba. Bardzo przeżyłem tę stratę, to było tak, jakbyś uciął połowę mnie. My byliśmy braćmi, ale też najlepszymi przyjaciółmi. Ale przez to bardzo szybko spoważniałem. Musiałem jeszcze bardziej zdać sobie sprawę z tego, co chcę w życiu robić. Pamiętam do dziś tę sytuację – w domu, w którym się teraz znajdujemy, tata pił kawę. Wstałem i poprosiłem go o to, żebym też mógł spróbować pojeździć łódką. Odpowiedział: „na razie nic nie mów mamie, ale zrobimy ci próby”. A później już jednym z wywiadów wspominałeś, że twój tata jeździł w motorowodnym odpowiedniku żużla, a ty – jak sama nazwa wskazuje – ścigasz się w wodnej Formule 1. Wyjaśnij proszę, na czym polegają te różnice. To porównanie wynikało z formatu wyścigu. Ja od razu wsiadłem w seniorskie klasy, w których ścigał się mój tata – czyli O-250 i O-350. W nich są cztery krótkie wyścigi, mające sześć do ośmiu okrążeń po obwodzie. Stąd nawiązanie do żużla. W F1 jest jedno, długie grand prix, które trwa nawet do za bardzo nie chcę tu mówić o różnicach pomiędzy tym, gdzie ja się ścigam, a gdzie ścigał się mój tata. Często słyszy się takie epokowe porównania, czy Ronaldo jest lepszy niż Maradona, albo co by było, gdyby któryś współczesny pięściarz walczył z Muhammadem Alim. Nie da się tego porównać – tym bardziej w sportach, w których wykorzystujesz technologię. Natomiast wierzę w to, że w co tylko nie wsiadłby mój tata, to by wygrywał, bo jako zawodnik miał w sobie to coś. A do tego, by zostać mistrzem, trzeba mieć w sobie coś naprawdę uważam, że wcześniej do uprawiania tego sportu potrzeba było większej odwagi i brawury. Na łódkach na których ja zaczynałem – czyli tych, w których ścigał się tata – nie było miękkiej gry. Od trzymania kierownicy miałeś łapy starte aż do krwi, ramiona były całe sine. Tam była tylko kierownica i stalowe linki, bez żadnych wspomagań. Łódki były zrobione ze sklejki, to wszystko się telepało, każdy wypadek niósł za sobą spore ryzyko tego, że coś może się stać kierowcy. Kiedyś było bardziej ciekawe, co mówisz. Niedawno gościliśmy u Wojtka Bógdała. Mistrz świata w motoparalotniarstwie wygłosił podobną tezę na temat sprzętu w swoim sporcie. Powiedział, że on bałby się latać na motoparalotniach, które miał do dyspozycji jego ojciec. Ja nie mogę powiedzieć, że bym się bał, bo jeździłem w tych klasach. Pierwszy tytuł wicemistrza świata w 2006 roku zdobyłem w łodzi w której startowali wcześniej mój tata i brat. Ta łódź obecnie znajduje się w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. To jedyny egzemplarz, na którym nie dość że wszyscy startowaliśmy, to każdy z nas zdobył medal mistrzostw świata. Więc się nie bałem. Ale w moim przypadku ten sprzęt był dopracowany przez autorytet, sześciokrotnego mistrza świata. Moim zadaniem było tylko dojechać do swoje pierwsze zawody za granicą, gdzie nie za bardzo zdawałem sobie sprawę z zagrożeń. Panowały trudne warunki, ja cisnąłem tą łodzią, ile tylko mogłem i skończyło się na tym, że gdyby nie awaria w ostatnim wyścigu, miałbym złoty medal. Ale wierzę w to, że los nie dał mi wtedy mistrzostwa, żeby woda sodowa nie uderzyła do głowy. Wierzę w życiu w przeznaczenie. Miałem tam pojechać po naukę i doświadczenie, tymczasem wróciłem jako wicemistrz świata. I to na sprzęcie „rodzinnym”. W dodatku mówimy o klasie, w której kierowca jest w pozycji leżącej. Pędzisz z dużą prędkością, woda smaga cię po podbródku. Więc doznanie samej prędkości jest zupełnie inne niż w moim obecnym bolidzie, w którym siedzę. Ale z drugiej strony, tata też mi mówi, że w życiu by nie wsiadł w moją obecną łódkę, że to maszyna dla wariatów. (śmiech)Co zatem takiego jest w F1H2O? Ile wynoszą na przykład przeciążenia, które oddziałują na was podczas wyścigów? W samochodowej Formule 1 wahają się w granicach 4-6 nas w zakrętach ono dochodzi nawet do 8 g. Z tym, że u nas przeciążenie odczuwa się inaczej. W bolidach samochodowych największego strzału przeciążenia doświadcza się podczas hamowania, przeciążenie działa bardziej od tyłu. Ja nie mam takich hamulców. Wtapiam się w taflę wody i sunę na zakręcie jak po szynach. To taki boczny strzał przeciążenia. Ale oczywiście, to również zajmuje lata, by organizm do tego przywyknął. Na początku się tego obawiałem, przeciążenie na zakrętach mnie bolało. Teraz, kiedy dobrze się wstrzelę, zapnę łódkę w wodzie i poczuję to uderzenie, to jest piękne jak to jest z samym członem „F1” w nazwie waszego sportu?Promotor tego sportu to osoba, która wywodzi się z kręgów samochodowych. Przed laty prowadził dwa zespoły samochodowej Formuły 1. I tak postanowił stworzyć organizację, która w tej chwili prowadzi te zawody. Stąd znak „F1” nie znajduje się bez powodu przy skrócie „H20”, choć sama nazwa traktowana jest jako jedno wyrażenie. Rzecz jasna, Formuła 1 na kołach jest bardziej odziana blichtrem i popularniejsza. Przynajmniej w Polsce, bo są rejony na świecie, w których ludzie mają prawdziwego hopla na punkcie motorówek w których się sport musi być popularny. Skoro budżety najlepszych zespołów wynoszą po kilkadziesiąt milionów euro, to działa tu prosta zależność – jest popyt, to jest też podaż. A jak jest z jego popularnością w Polsce? Czy F1H2O powoli przedostaje się do mainstreamu?Mam nadzieję, że poprzez moje wyniki tak będzie. Duża w tym też zasługa sponsorów, którzy chcą dbać o to, by ten sport był propagowany. Od wielu lat angażuję też swoje prywatne środki, by nabywać prawa telewizyjne i mieć możliwość transmitowania swoich startów. Już teraz na Polsacie i Eleven Sports pokazuje programy z wyścigami z moim udziałem – również transmisje na żywo. Oczywiście, na oficjalnej stronie F1H2O zawsze są dostępne jestem świadomy, że konkurencja o uwagę kibica jest ogromna. To już nie są czasy dwóch programów w telewizji. Dziś powoli klasyczna telewizja odchodzi do lamusa, a ludzie wybierają co chcą oglądać przez Internet. Ale będziemy próbować rywalizować. Mam w Polsce dużą grupę kibiców, którzy wspierają mnie niezależnie od wyniku. W Europie na zawodach często widuję polskie flagi – ostatnio, kiedy startowałem we Francji, było ich mnóstwo. To coś, co mnie ten sport marzy mi się, by kiedyś takie zawody odbyły się w Polsce. Jednym z takich szczebelków ku temu, jest Grand Prix w Formule 2 w Augustowie, które odbędzie się w dniach 22-24 lipca. W przypadku tego wydarzenia oprócz startu zajmuję się też opieką menadżerską, logistyką oraz zapleczem technicznym zawodów. Cieszę się, że to organizujemy, jednak jak mówię – traktuję to jako schodek do organizacji Grand Prix Formuły 1 w się też w twoim życiu prywatnym. Dwa lata temu się ożeniłeś, a niedawno urodziła ci się córka. Jak to wszystko wpłynęło na ciebie jako zawodnika?Zmiany wyszły mi na dobre. Często ludzie mnie o to pytają, czy gdzieś z tyłu głowy nie mam poczucia, że ryzykuję, a przecież to niebezpieczny sport. Jasne, nie mogę powiedzieć, że jest bezpieczny. Samo to, że pędzi się łódką ponad dwieście kilometrów na godzinę, jadąc pół metra od drugiego zawodnika, z założenia nie może być bezpieczne. Ale trzeba robić to, co się kocha. Rodzina jeszcze bardziej dodaje mi motywacji – a teraz w szczególności jest mi ona potrzebna, by dążyć do obranego celu. Mam wspaniałą żonę, córa jest moją kochaną landryną, na której widok zawsze się że rodzina pomaga bardziej dojrzeć każdemu mężczyźnie. Ja byłem przy porodzie. Widziałem, co kobieta przy tym wszystkim przeżywa, przez co nabrałem jeszcze większego szacunku do wszystkich pań. Pan Bóg nie bez powodu im przekazał ten obowiązek. My, faceci, podniesiemy więcej kilogramów na siłowni, ale nie mielibyśmy tyle siły, by wytrzymać poród. Natomiast mi, jako sportowcowi, rodzina pozwala bardziej skupić się na wykonywanym zadaniu, ale też nie podejmować ryzyka, które jest niepotrzebne. Jednak generalnie podczas wyścigu o tym wszystkim się nie myśli. To są ułamki sekund, nie ma czasu na zastanawianie stabilizacja w życiu prywatnym pomaga też w zawodnicy, którzy raz coś wygrają i na tym się kończy ich pasmo sukcesów. Ale ci ze starej gwardii, najbardziej utytułowani, wszyscy są ojcami. Mam nadzieję, że idę podobną pomyśli rozważniej?Podczas wyścigu nie mam na to czasu. Dopiero będąc na lotnisku, w hotelu czy wracając busem, mam flashbacki z toru. Analizuję, co mogłem zrobić inaczej, patrzę na nagrania onboard. Wtedy rzeczywiście można sobie pomyśleć, że w tym i tym momencie mało brakowało. Ale w trakcie wyścigu nie ma na to szans. Tam musisz polegać na instynkcie, to są odruchy zapisane w podświadomości. Ale przed startem, kiedy rusza cała procedura i jestem już zamknięty w kokpicie, te myśli lecą do rodziny. W końcu to moja największa wartość. ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIKCzytaj także:Wojtek Bógdał – człowiek z głową w chmurach. Ale twardo stąpający po ziemiWywiad z Olą Mirosław, rekordzistką świata we wspinaczce na czasPo ciężkim treningu płaczę. Ludzie pytają, czy wszystko jest w porządku – wywiad z Justyną Święty-Ersetic
mój tata jest mistrzem świata